Właśnie świętowaliśmy w Pampelunie inaugurację Roku Ignacjańskiego, w którym obchodzimy 500-lecie nawrócenia, które doprowadziło Ignacego - założyciela Towarzystwa Jezusowego - z agonii jego pokoju w Loyoli, do zobaczyć wszystkie rzeczy nowe w Chrystusie w jaskini Manresa. Stulecie to trwa od 20 maja (500 lat od rany w Pampelunie) do 31 lipca przyszłego roku, czyli do dnia święta świętego.
Jak wykorzystać ten długi rok, jak się ulokować? Niewątpliwie znajdą się tacy, którzy skorzystają z niej, aby dowiedzieć się więcej o życiu Íñigo i czym były te zranione ślady które doprowadziły go od chęci bycia dystyngowanym dżentelmenem do bycia ubogim pielgrzymem, który chciał służyć Chrystusowi. Poznawanie ludzi jest bez wątpienia ważnym krokiem, ale ryzykujemy, że staniemy się zwykłymi widzami, którzy odczuwają pewne emocje, ale w końcu pozostają tacy sami: nic się nie zmienia. Inną możliwością jest przejście od bycia widzem do bycia aktorem: czy to, co przydarzyło się Ignacemu, może przydarzyć się mnie? Czy w jego drodze nawrócenia jest coś, co zaprasza mnie do pozostawienia pewnych rzeczy i rozpoczęcia wędrówki? Czy Jezus może wreszcie być Panem mojego życia? Czy On tego chce?
Droga Ignacego może oferować pewne wskazówki.
-Odkryj pełnię swojego życia. Wydawałoby się, że bycie jasnym jest proste, ale bardzo łatwo jest oszukać samego siebie. Íñigo wiedział, czego chce. Może w naszych czasach nie jest tak łatwo wiedzieć, czego chcemy, ale w końcu podejmujemy decyzje i stajemy się jaśniejsi. I nawet jeśli w życiu nie osiągniemy dokładnie tego, o czym marzyliśmy, pewne ideały pozostają stabilne: życia uczuciowego, wydajności pracy i dobrobytu ekonomicznego; dbania o ciało i korzystania z przyjemności, które są w zasięgu ręki; solidarności... Pomaga to wiedzieć, jakie są nasze ideały, ale wierzę, że prawdziwa jasność porusza się na jeszcze głębszym poziomie. Mam na myśli znaczenie, jakie nadajemy tym ideałom: czy to, czego szukam, jest tym, co naprawdę mnie spełni; czy to ta kariera lub zawód, który naprawdę oznacza moje powołanie; czy to dobrobyt i dobre samopoczucie sprawiają, że każdego dnia kładę się spać z satysfakcją i wdzięcznością?
Ignacy przybył do swojego domu w Loyoli umierając. Nie mógł sobie wyobrazić, że przez szczelinę w jego ranach Bóg da mu światło, aby zobaczył, że się łudzi, że pełnia, za którą tęsknił, nie znajduje się tam, gdzie myślał, że się znajduje. Że tak wiele rzeczy, o które walczył, nigdy nie wypełni go, zranionego czy uleczonego. I że inne życie było możliwe. Nie byłoby to łatwe, ale Bóg zawsze jest przy boku tych, którzy próbują.
-Niech Bóg działa. Íñigo wyszedł z domu z wyrobionym zdaniem: to, co robił wcześniej w swoim życiu, nie miało już racji bytu. Wszystko musiało się zmienić. I tak opuścił Loyolę: w jednym kawałku, nie chcąc zostawiać niczego przypadkowi; nie rezerwując sobie pewnych stref bezpieczeństwa, na wypadek, gdyby sprawy poszły nie tak. Wybrał największą wolność, do której był zdolny, bo czyż człowiek, który jest zdolny do hazardu wszystkiego nie jest najswobodniejszy? Włożył w to całą swoją determinację i wolę: jadł i ubierał się jak biedak; spędzał długie okresy modlitwy, nakładał na siebie ciężkie pokuty, chodził do spowiedzi, mieszkał w domach dobroczynnych i dbał tylko o to, co miało związek z Bogiem. Czy zatem Ignacy już się nawrócił?
Jeszcze nie. Czego brakowało? Puścić lejce swojego życia: pozwolić, by Bóg był Bogiem; by inicjatywą jego życia nie były ideały religijne, które zawisły na jego woli, ale by inicjatywę przejął Bóg Jezusa i tylko On. W Manresie, po długich miesiącach walki, jego ideał religijny poniósł klęskę. Zrozumiał, że nasze życie i nasza wiara nie zależą od nas: zależą od miłującej i wiernej woli Boga. To jest czysta łaska. Ignacy wyraził ten ratunek w środku nocy: nasz Pan zechciał go wybawić przez swoje miłosierdzie...i tak, zaczął mieszkać w Jego trybBoży sposób.
-Motto: Zobacz wszystkie rzeczy nowe. Do końca życia inicjatywa w Ignacym była zawsze u Pana. To doświadczenie założycielskie zmieniło jego sposób rozumienia Boga, rozumienia siebie i rozumienia wszystkich rzeczy.
Bóg go uratował, bo Bóg jest czystą miłosierną miłością do każdego z nas. Spotkanie z tym osobowym Bogiem jest ukryty skarb Ignacy czuł, że musi zachęcać innych do poszukiwania. Przez całe swoje życie nie ustawał w wysiłkach, aby pomóc wielu ludziom spotkać Boga Jezusa poprzez Ćwiczenia Duchowe.
To samo oblicze Chrystusa odnajdywał w życiu tak wielu ubogich, chorych i wykluczonych, których spotykał na drogach, żebrzących na ulicach lub prostestujących na brudnych łóżeczkach w najuboższych szpitalach. Poświęciłby im swoją uwagę i zaryzykowałby dla nich swoje zdrowie.
Iñigo zostawił Loyolę samego, wierząc, że jego przygoda z wiarą jest indywidualna. Dotarty przez Chrystusa, będzie szukał towarzyszy, jak to czynił sam Jezus w swoim życiu publicznym. Bo wiara jest po to, by się nią dzielić. Bo miłość, w samotności, umiera. Bo to sam Bóg szuka nas, abyśmy byli jego towarzyszami.
Koordynator Roku Ignatianum w Hiszpanii