Od czasów starożytnych rozważania o wszechświecie służyły jako wstęp do afirmacji Boga... lub jego negacji. Okazja lub konflikt z pewnością nie pojawiły się wśród Greków ani w żadnej z poprzedzających ich kultur, ponieważ pomysł, że wszystko, co widzialne (Ziemia, Słońce, Księżyc i gwiazdy) mogło zostać stworzone przez bóstwo, bardzo rzadko pojawiał się u naszych najdalszych dziadków. Główna trudność nie polegała na przyznaniu, że tak ogromna rzecz mogła zostać powołana do życia, ale na przyznaniu, że taką rzecz mógł stworzyć bóg. nieoczekiwanieNie chodzi o to, czy Coś lub Ktoś, jakkolwiek wzniosły, może znajdować się poza jego granicami.
Chociaż niektórzy z wczesnych filozofów byli oskarżani o bezbożność i ateizm, to z pewnością nie dlatego, że zaprzeczali istnieniu i mocy Boga, ale raczej dlatego, że kwestionowali dominujące wierzenia. Ich bunt nie był zaskakujący, ponieważ religia grecka podupadła po wiekach synkretycznych przekształceń. Straciwszy zaufanie do tradycji, które stały się nie do przyjęcia, ludzie ci polegali na lasce rozumu, aby odbudować wyznanie wiary, które nie naruszało inteligencji prawdziwych ludzi ani sumienia sprawiedliwych.
Religia filozoficzna
W ten sposób stworzyli coś, co Varron nazwał religia filozoficznaDwie pierwsze formy pobożności, w odróżnieniu od dotychczas znanych form pobożności: m.in. mityczny i cywilny. Niezwykłe w tej historii jest to, że stojąc przed koniecznością wyboru między tymi trzema alternatywami, św. Augustyn nie zawahał się umieścić alternatywy chrześcijańskiej obok alternatywy filozofów, o czym przypomniał ówczesny kardynał Joseph Ratzinger w swojej mowie inauguracyjnej jako lekarz honoris spowodować przez Uniwersytet Nawarry. Dlatego strategia, którą wybrali Hekatajos, Ksenofanes, Anaksagoras czy Platon, by szukać prawdziwej religii, jedynej zdolnej ugasić pragnienie Boga, które mają wszyscy ludzie, nie była taka zła.
Hipoteka, która warunkowała próbę greckich filozofów, polegała na tym, że pojęcia, z którymi mieli do czynienia, nie sprostały zadaniu. Ta, która chyba najbardziej obciążała ich sposób myślenia, to m.in. duch. Aby wyobrazić sobie zarówno Boga, jak i duszę ludzką, uciekali się do niezgrabnych półcielesnych imitacji, takich jak puchary powietrza, fałszywe ognie, nikłe symulakry i tym podobne.
Po wielu bitwach, w których wczesnochrześcijańscy filozofowie objęli chwalebne prowadzenie, zaczęło być jasne: Bóg nie jest gwiazdą, ani immanentną zasadą poruszającą kosmosem, ani też jego "niebo" nie jest tym, które przemierzają planety. Był poza czasem i przestrzenią, poza wheres i wheres, a jego rzeczywistość wykraczała daleko poza to, co można dotknąć, zobaczyć, powąchać czy usłyszeć. Inną sprawą było to, czy jego ogromna mądrość i moc, a także niezwykła dobroć, znalazły środki, by jego wymazana obecność stała się namacalna w świecie, który zamieszkujemy, jedynym, który znamy.
Paradoksalnie można by powiedzieć, że fizyczny wszechświat mógł zacząć być pojmowany jako taki, jako świat fizyczny bez dalszych ceregieli, dopiero od momentu, gdy ostatni greccy filozofowie, już schrystianizowani, usunęli z niego Boga i zaczęli pojmować go tylko jako swoje dzieło, swój twór, obdarzony własną solidną, doskonale uregulowaną i poznawalną spójnością.
Odczarowanie świata
Na pierwszy rzut oka paradoksalne, ale nic bardziej logicznego: kosmologia stała się możliwa jako nauka dopiero wtedy, gdy Bóg nie był już pojmowany jako dzierżawca kosmosu, ale jako jego autor. Odczarowanie świata fizycznego sprawiło, że trzeba było przestać szukać wszędzie dusz i goblinów, a zamiast tego zbadać fakty i prawa, które przejawiają działanie potężnej, mądrej i dobrej Przyczyny poza samym wszechświatem.
Jednak pokusa ponownego popadnięcia w zamęt była od tamtej pory stała. Ponowne utożsamienie Boga z naturą było zawsze wielką pokusą, w którą raz po raz wpadali poeci i filozofowie, zwłaszcza od czasu, gdy Benedykt ze Spinozy stał się jej najbardziej reprezentatywnym rzecznikiem. Elementarny wzgląd na to, że taka przepełniona Obecność byłaby nie tylko przytłaczająca dla stworzeń, ale i dla samej kosmicznej rzeczywistości, był raz po raz lekceważony. Nie miało znaczenia, że trzeba było poświęcić wolność człowieka, czy że pojawiające się wszędzie zło i ograniczenia trzeba było zamienić w zwykłe pozory.
Kiedy kosmolog Lemaître zwrócił uwagę Einsteinowi, że rozszerzający się wszechświat (a więc wynikający z fizycznej osobliwości) jest znacznie bardziej zgodny z jego teorią względności, ten mógł tylko odpowiedzieć: "Nie, nie to, to za bardzo przypomina stworzenie!".Pomijając szczegóły tej debaty i innych, które po niej nastąpiły (takie jak próby zachowania czasowej wieczności w modelach wszechświatów stacjonarnych czy przestrzennej nieskończoności w spekulacjach dotyczących multiwersum), cel zawsze był ten sam: upiększyć przyziemną rzeczywistość jakąś boską cechą, nawet za cenę poświęcenia jej harmonii, piękna czy nawet uczynienia jej rygorystycznie niepojętą. Wydawać by się mogło, że nie tylko naród żydowski jest sztywnym karkiem; wydaje się, że to cała ludzkość wciąż walczy z kopnięciami przeciwko kłuciu.
Profesor filozofii na Uniwersytecie w Sewilli, członek zwyczajny Królewskiej Akademii Nauk Moralnych i Politycznych, profesor wizytujący w Moguncji, Münster i Paryżu VI -La Sorbonne-, dyrektor czasopisma filozoficznego Natura i Wolność oraz autor licznych książek, artykułów i wkładów do prac zbiorowych.