Kto by pomyślał, że czteromiesięczne "przyjęcie litości" było Bożym zaproszeniem do cotygodniowej spowiedzi?
Nasz Zbawiciel wezwał mnie do konfesjonału pośród moich lamentów: jestem teraz uzależniony!
Ostatnie miesiące i lata były trudne pod każdym względem. Czułem się tak, jakbym był atakowany, a im bardziej starałem się trwać w wierze i przyjmować moralną postawę, gdy działo się coś złego, tym gorzej się działo. To nie wydawało się sprawiedliwe.
Zrobiłem więc to, co robi większość katolików. Modliłem się więcej i błagałem Boga, by zlitował się nad moim biednym złamanym sercem. Co zrobił? Nic. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Nikt nigdy nie jest przygotowany na tragedię, ale dzięki Bożej łasce jakoś sobie z nią radzimy. Jednakże, gdy zaraz potem następuje kolejna śmierć i pojawiają się problemy finansowe, łatwo jest poczuć się jak cel i tak zaczyna się "przyjęcie litości".
Jako osoba, która codziennie uczestniczy we Mszy Świętej i jest wolontariuszem w dwóch kościołach, często korzystam z niektórych religijnych "przywilejów", że tak powiem. W tym szczególnym okresie szukałem duchowej porady u księży i prosiłem każdego z nich o cotygodniowe błogosławieństwo. Chociaż wszystko to zapewniało wytchnienie od cierpienia, wydawało się, że wróg pracował w nadgodzinach i było jasne, że rozpacz i depresja opanowały serce tej szczęśliwej dziewczyny.
W tym momencie rozgniewałem się na Boga i pomyślałem, że ponieważ jestem przyzwoitym, życzliwym i pobożnym katolikiem, w Bożym systemie musi być jakaś wada. "Usprawiedliwiałem swój gniew przed Nim, nawet przypominając sobie i Bogu, dlaczego miałem "rację". W końcu niezliczoną ilość razy przeoczyłem pracownika Kościoła, który był nieuprzejmy i antagonistyczny wobec mnie, kiedy wszystko, co robiłem, to pomaganie, zdrada, nieoczekiwane straty i tak dalej. Zastanawiałem się, dlaczego ja, Panie? Nie znowu, nie znowu zamknięte drzwi! Oto staram się być najlepszym uczniem, a to jest moja nagroda. Ale nie zdawałem sobie sprawy, że ból i "niepowodzenia" były pułapką: zaproszeniem do pięknego sakramentu pokuty.
Zawsze regularnie chodziłem do spowiedzi, ale pośród moich zmagań o zrozumienie woli Bożej, stałem się winny mojego gniewu przeciwko "Temu, którego kocha moja dusza".
Zrobiłem więc to, co robi większość katolików, gdy czujemy się winni: poszedłem do spowiedzi, a potem poszedłem w następnym tygodniu, a potem w następnym tygodniu... i znowu. I tak przez cztery tygodnie z rzędu. Uzależniłem się od Jego przebaczenia. Co tydzień tęskniłem za pojednaniem. W każdy poniedziałek po Mszy św. z niepokojem czekałam w kolejce, by pozwolić Jezusowi przebaczyć mi ponownie. I On to zrobił, bez zadawania pytań. Mój duch był nowy, mój pokój przywrócony. To jak wizyta w duchowym spa, ale jest lepiej!
Na stronie Katechizm Kościoła Katolickiego (KKK, 1422-24) podaje wyjaśnienie sakramentu pokuty, zwanego także sakramentem pojednania, oraz nawrócenia w artykule 4: "Ci, którzy przystępują do sakramentu pokuty, otrzymują od miłosierdzia Bożego przebaczenie popełnionego wobec Niego przestępstwa, a jednocześnie zostają pojednani z Kościołem, który zranili swoimi grzechami i który przez miłość, przykład i modlitwę działa na rzecz ich nawrócenia".
Nazywany jest sakramentem pokuty, ponieważ poświęca osobiste i kościelne kroki nawrócenia, pokuty i zadośćuczynienia chrześcijańskiemu grzesznikowi.
Nazywany jest sakramentem pojednania, ponieważ przekazuje grzesznikowi pojednawczą miłość Boga: "Pojednaj się z Bogiem". Kto żyje miłosierną miłością Boga, jest gotowy odpowiedzieć na wezwanie Pana: "Idź, najpierw pojednaj się z bratem swoim".
Nazywany jest sakramentem nawrócenia, ponieważ sakramentalnie uobecnia wezwanie Jezusa do nawrócenia, pierwszego kroku w powrocie do Ojca, od którego człowiek odwrócił się przez grzech.
Niezależnie od tego, czy mówimy o tym pięknym błogosławieństwie jako o spowiedzi czy pojednaniu, pamiętajmy, aby okazywać tę samą łaskę innym. W końcu Jezus Chrystus przebaczył św. Piotrowi, który zaparł się Go trzy razy. Piotr był pełen łez i odkupienia po zmartwychwstaniu Pana. Te łzy są radością, nadzieją i przebaczeniem; pokój, który otrzymujemy dzięki odkupieniu, pochodzi od Niego, a nie od świata.
Wszyscy jesteśmy zaproszeni przez Chrystusa do konfesjonału, ale co, jeśli postrzegamy ten piękny sakrament jako obowiązkowy i świąteczny? Konsekwencje są fantastyczne. Jeśli przyjmiemy błogosławieństwo, pozwolimy Bogu przywrócić złamanie, które odczuwamy i odpokutujemy za nasze grzechy, co tydzień lub co miesiąc, nasze życie zostanie przemienione i nawrócone.
Wielu z nas ćwiczy codziennie i nie wyobraża sobie pominięcia sesji podnoszenia ciężarów na zajęciach aerobiku. Musimy wypacać toksyny i budować mięśnie, co jest mądre. Jednak spowiedź jest jedynym lekarstwem, które oczyszcza nasze dusze i pomaga nam wspiąć się wyżej na naszej duchowej ścieżce. A jeśli postrzegamy pokutę jako zaproszenie od Boga do spotkania z Nim w szczególny sposób i wiemy, że wyjdziemy z niej z silniejszymi umysłami, ciałami i duszami, będziemy biegać do spowiedzi do naszych księży, nawet jeśli chodzi o drobne rzeczy. W konsekwencji przyjmowalibyśmy komunię z większą czcią, ponieważ bez tego sakramentu nie możemy przyjąć Ciała i Krwi naszego Pana.
Żyjemy w społeczeństwie, które promuje terapię i sokoterapię. Chociaż cieszę się korzyściami zdrowotnymi płynącymi ze zdrowego odżywiania, nie popieram terapii. Nie umniejszam ani nie ignoruję jej wartości dla wielu ludzi; wierzę jednak, że katolicy muszą pamiętać, by pozwolić Jezusowi być naszym lekarstwem i terapeutą.
Nasz drogi Ojciec Pio spędzał godziny słuchając spowiedzi i miał prostą, ale skuteczną formułę, którą przepisywał:
- Jak najczęściej chodzić do spowiedzi.
- Uczestnictwo Masa.
- Być oddanym Matce Bożej.
Marion, która jest parafianką w kościele Our Saviour's Church na Manhattanie w Nowym Jorku i codziennie uczęszcza na Mszę Świętą, tak mówiła o sakramencie pokuty: "Lubię chodzić do spowiedzi, ponieważ lubię rozmawiać z księżmi i lubię mówić im, co robię... i powtarzam to [grzech] w kółko, ale takie jest życie i nikt nie jest doskonały. Dzięki temu czuję, że jestem bliżej Boga".
Nawet księża mają swoje własne doświadczenia z tym sakramentem. Ojciec Ali, nigeryjski ksiądz katolicki, Misjonarz Oblat Maryi Niepokalanej (OMI), podzielił się swoimi refleksjami z Omnes:
"Spowiedź była dla mnie walką przez wiele lat. Chociaż wiem, że Kościół oczekuje ode mnie wyznania grzechów, zawsze zastanawiałem się, dlaczego nie mogę wyznać ich bezpośrednio Bogu bez interwencji księdza. Dlaczego konieczne jest spowiadanie się księdzu?".
"Zmiana mojego stosunku do spowiedzi nie była łatwa, ale zrozumiałem, że grzech to nie tyle nieumiejętność, co brak odwzajemnienia miłości Boga do mnie. Od tamtej pory nie chodzę już do spowiedzi, by oskarżać się o grzechy, ale by na nowo rozpalić miłość do Boga. Ponieważ kocham Go namiętnie, jestem gotów zrobić wszystko, co konieczne, aby podtrzymać naszą miłość.
Nieżyjący już Mario Cuomo, były gubernator Nowego Jorku, powiedział kiedyś: "Jestem staromodnym katolikiem, który grzeszy, żałuje, zmaga się, martwi, jest zdezorientowany i przez większość czasu czuje się lepiej po spowiedzi".