Nie zawsze przychodzi ci przeprowadzać wywiad z osobą, którą znałeś w dzieciństwie i wtedy Bóg prowadzi cię do zejścia z utartej ścieżki. Siostra Aurora ma mniej lub bardziej precyzyjne miejsce w mojej pamięci z dzieciństwa.
W rzeczywistości jedno z moich najwcześniejszych wspomnień sięga wakacji na południu Chile: obóz w parku pełnym drzew kwitnących wiśni, nad brzegiem jeziora u wrót mitycznej chilijskiej Patagonii, z przyjacielem rodziny moich rodziców i rodziną Aurory. Obóz stał się po latach nieco bardziej stabilną osadą, ponieważ obie rodziny postanowiły być pionierami, budując domki, nad brzegiem tego samego jeziora, aby spędzać lato z dala od cywilizacji.
Siostra Aurora była zawsze w pobliżu: na plaży, na Mszy Świętej, na spacerze czy imprezie, gdzieś. Kilka lat starsza ode mnie, Aurora jest starszą siostrą przyjaciółki i częścią tych bliskich mi rodzin. Jedna z tych osób, które zawsze są tam, blisko ciebie, nie wiedząc, że Bóg miał dla niej plan: zostać zakonnicą, zostawić wszystko, aby być misjonarką, wiele tysięcy kilometrów od chilijskiej ziemi, gdzie się urodziła. Zakonnica, w XXI wieku. To jest imponujące.
Imponujące spotkanie, po wielu latach i wielu kilometrach od naszego kraju. Imię, pod którym ją znaliśmy, należy już do przeszłości: teraz nazywa się Maria Aurora de Esperanza. Jeśli ktoś zwraca się do niej jej starym imieniem, poprawia go bez wahania.
Blond włosy ustąpiły miejsca niebieskiemu welonowi, a stylem nowoczesnej młodej kobiety stał się habit zakonnicy: prosty, elegancki, stylowy niebieski. Uśmiech i żywe, radosne spojrzenie pozostały, ale zostały wzmocnione.
Zawsze rzucający się w oczy chilijski akcent, jeśli to możliwe, został złagodzony, zneutralizowany, nieco "argentyński", być może dzięki kontaktom z jej siostrami tej narodowości w Instytut Incarnate Word.
Duch przygody Aurory, globtroterki, również został wzmocniony, ukierunkowany lub znalazł swoją rację bytu: ta, która pojechała z Chile do Indii, aby spędzić kilka dni z siostrami Matki Teresy, Chilijka, która podróżowała przez Afrykę, gdzie miała wypadek, w którym straciła dwóch współpasażerów i trafiła do szpitala w kraju, w którym nie ma chilijskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego.
Młoda kobieta, która spędzała weekendy w więzieniach, żywiołowa dwudziestokilkulatka zbliżająca się do trzydziestki i obserwująca, jak jej przyjaciółki wychodzą za mąż. Wszyscy zastanawiali się, na co, a raczej na kogo czekała.
Jak zrodziło się Twoje powołanie do bycia zakonnicą?
-Prawda jest taka, że niepokój powołaniowy narodził się, gdy byłem bardzo młody, był to rodzaj tajemnicy, której nie miałem zamiaru nikomu wyjawiać.
Nie chciałam być zakonnicą. Zawsze czułam, że Bóg prosi mnie o coś innego. Jakbym chciała Go "słuchać", ale nie chciała powiedzieć "tak" temu, czego ode mnie żąda, swoje troski kierowałam na pomoc społeczną, chciałam zmieniać świat... Ale to nie wystarczało, w głębi duszy wiedziałam, że Bóg chce mnie całą dla siebie.
W moim pragnieniu zmieniania świata, świat zmieniał mnie, ideały, które miałem w dzieciństwie, chęć zrobienia czegoś wielkiego, tego, o czym marzyłem, zanikały... Moja wiara stawała się zaciemniona, kryteria świata, "impreza" - nie w jej pozytywnym znaczeniu - i wszystko, co ją otacza, puste przyjemności, brak przekonań....
Nie byłam niczym, o czym marzyłam. I czułam, że spojrzenie z góry pyta mnie: "Co robisz ze swoim życiem? Dzięki Bożej łasce zobaczyłam, że muszę uporządkować swoje życie z powrotem do Niego, a częścią tego uporządkowania było rozeznanie mojego powołania.
I oto jestem, szczęśliwy i nieskończenie wdzięczny Bogu za to, że dał mi dar powołanie do życia zakonnegoNiebawem, 4 marca, złożę śluby wieczyste, oddając się Mu na zawsze... Przy okazji korzystam z okazji, by polecić się Waszym modlitwom.
Jaką rolę odegrała Twoja rodzina, czy inni ludzie?
-Moja rodzina odegrała kluczową rolę. Tam i w szkole, w której się uczyłem, a która jest związana z Opus Dei, otrzymałem wychowanie w wierze.
W domu temat powołania był zawsze traktowany bardzo naturalnie - w najbardziej pozytywnym sensie -.
Moja mama zawsze powtarzała, że dla jej dobra byłaby szczęśliwa, gdyby wszystkie jej dzieci miały powołanie. To oznaczało, że zawsze miałem bardzo pozytywne spojrzenie na oddanie się Bogu.
Mam, dzięki Bogu, bardzo piękną i liczną rodzinę, która mnie wspierała i stała się częścią tego nowego życia, do którego Bóg mnie powołał.
Mówi się, że Bóg przemawia przez ludzi i wydarzenia. Jak myślisz, jakie rzeczy były dla ciebie specjalnym znakiem od Boga?
-Pomogły mi w tym różne wypadki, które miałem podczas moich przygód podróżniczych: doświadczenie śmierci z bliska sprawia, że człowiek kwestionuje swój kurs życiowy. Jednak jeśli nie chcesz się zmienić, to nie wystarczy. Można powiedzieć, że były to przebudzenia, ale decyzja musi wypłynąć z wnętrza, może być wiele zdarzeń czy osób, które nas zbliżają, a my nie zamierzamy przekierować naszego życia.
Te wypadki to były małe wydarzenia, które się kumulowały, a które Bóg wykorzystał, aby dać mi "tak" na Jego działanie, które otwiera drzwi do tylu innych łask, które prowadzą nas do Niego.
Było też zdanie, zacytowane przez nauczyciela filozofii w szkole, które naprawdę utkwiło mi w pamięci: "niech osoba, którą nie jesteś, ze smutkiem pozdrawia osobę, którą mógłbyś być". To zdanie utkwiło mi w pamięci i myślę, że Bóg zrobił z niego użytek, ponieważ przypomniał mi o nim, kiedy na nowo porządkowałem swoje życie Bogu.
Jak to jest być dzisiaj misjonarzem w takim kraju jak Szkocja, o silnych korzeniach chrześcijańskich, ale zdechrystianizowanym?
-Nasza wspólnota, składająca się z trzech sióstr, przybyła rok temu, aby założyć Szkocję.
Pracujemy pomagając w czterech małych miastach, wszystkie bardzo blisko siebie, każde z własnym kościołem, w diecezji St Andrews i Edinburgh. Tutaj katolicy stanowią około 7,7% populacji, z czego tylko 10% praktykuje wiarę.
Nawet po półtora roku, imponujące jest to, jak wiele podziękowań otrzymaliśmy!
Mógłbym się skupić na "robieniu" i wymienić różne działania, które prowadzimy: nasza praca w szkołach, prowadzenie klubu dziecięcego, odwiedziny u chorych i mieszkańców parafii, katechezy, organizacja rekolekcji duchowych itd. Wszystko to jest niewątpliwie piękne, ale zasadniczą sprawą jest to, że "jesteśmy tutaj", to pierwszy i niewątpliwy owoc. Na tych ziemiach znaczenie tego "bycia tutaj" jest tak widoczne.
W naszych apostolatach nie ma ich niebotycznych ilości, katolicy są tu w mniejszości, ale każda historia jest cudem. Nie znaczy to, że w pozostałych częściach świata nie ma cudów, ale to właśnie ich namacalność jest tu najbardziej widoczna.
Bóg działa nieprzerwanie, wiemy o tym. Tutaj, w Szkocji, to dzieło, ta ręka Boga jest tak wyraźnie widoczna... Świat, środowisko, w którym nic nie prowadzi cię do Boga, a Bóg porusza serca wbrew wszelkim ludzkim oczekiwaniom. Kiedy widzisz, co robi, nie możesz powstrzymać się od okrzyku "to patentowany cud".
Czy masz jakieś przykłady?
-powiem ci kilka.
Pewna kobieta znalazła się w trudnej sytuacji w swojej rodzinie. Czuła, że musi iść do kościoła. Poszła, porozmawiała z księdzem i zaczęła uczestniczyć we Mszy Świętej, nie mając pojęcia, co to jest. Dziś korzysta z katechezy w naszej wspólnocie. Wszystko go zaskakuje, a jednocześnie widzi w wierze tyle logiki. Zostanie ochrzczona razem ze swoimi dziećmi. Jest tak szczęśliwa, że dziękuje Bogu za wszystkie trudności, które przechodzi, bo one doprowadziły ją do Boga.
Oto kolejny z nich. Pewien mężczyzna, wobec sugestii swojej niepraktykującej partnerki, aby ochrzcić swoje dzieci, postanowił zbadać, co hipotetycznie otrzymają jego dzieci. Przeczytał cały Katechizm Kościoła Katolickiego! Wszystko wskazywało mu na Prawdę i zaczął przychodzić do Kościoła. Chciał korzystać z katechez, został ochrzczony, przystąpił do pierwszej komunii, przyjął bierzmowanie i ślub. Jego żona wróciła do życia w łasce, dwoje dzieci zostało ochrzczonych: cała rodzina w łasce w mniej niż tydzień.
Co pokazują nam te przypadki? Boga w pracy. Nas po prostu "będących".
Kiedy opowiedzieliśmy naszemu biskupowi niektóre z tych historii, skomentował to bardzo radośnie: "gdyby ich tu nie było, to by się nie wydarzyły".
Być. To właśnie robiliśmy. Być. Bóg działa. To On działa, my otrzymaliśmy owoce Jego pracy, dajemy katechezy, upiększamy Kościół, bawimy się z dziećmi, świętujemy z ludźmi, dzielimy się ze wszystkimi Jego owocami..., ale to On działa; my tu po prostu "jesteśmy"!
Co byś powiedział osobie, która rozważa powołanie?
-zaprosiłbym ją do hojności, bo Bóg nie pozwala się prześcignąć w hojności! Wiemy, że Bóg jest tym, który kocha nas najbardziej na świecie, a więc najbardziej pragnie naszego szczęścia.Wszystko oddał za nas na krzyżu!
Jeśli jesteśmy świadomi tej rzeczywistości, to jak możemy wątpić, że jeśli On wzywa nas do bliższego pójścia za Nim, to nie będzie to dla nas najlepsze? Skoro On jest wielkim doradcą, wie wszystko i wskazuje nam drogę.
Chodź, idziemy!
Powołanie jest darem!