Ksiądz Luis de Moya zmarł w poniedziałek 9 listopada w Pampelunie. "Don Luis", jak go powszechnie nazywano, uległ w 1991 r. poważnemu wypadkowi, w wyniku którego stał się czterokończynowym absolwentem. Przy swoich ograniczeniach fizycznych pomnażał pracę duszpasterską, a przede wszystkim ożywił tę odpowiedź na przesłanie "warto się pchać do końca".
Wiele osób odczuło odejście księdza Opus Dei do nieba jako swoje własne, Luis de Moyaznany na całym świecie ze świadectwa, które napisał w swojej książce Na bieżącoKsiążka doczekała się co najmniej sześciu wydań i została przetłumaczona na kilka języków. Wśród tych, którzy żegnają go ze smutkiem, ale z pewnością, że jest w niebie, wyróżniają się ci, którzy żyli z nim, zwłaszcza od 1991 roku i w jego ostatnich chwilach: jego rodzina, rektor i mieszkańcy Colegio Mayor Aralar, gdzie mieszkał, przyjaciele... wszyscy pamiętają Don Luisa. jego radość, jego pracowita cierpliwość i przykład podał, mimo że w ostatnich chwilach był nieprzytomny.
W rzeczywistości, kiedy został przyjęty do Clínica Universitaria de Navarra, jeszcze nieprzytomny, jego przykład poruszył wielu ludzi, zwłaszcza lekarzy i pielęgniarki. Jedna z tych pielęgniarek, która zajmowała się nim w ostatnich chwilach, opisała te dni jako "oaza pośród tego, co wycierpiałem w tym roku z powodu pandemii"..
Radość w małych rzeczach
José María Mora, jest jednym ze studentów, którzy stanowili część zespołu 6 osób, które wraz z Don Luisem opiekowały się nim przez ostatnie lata. Revista Palabra miała okazję porozmawiać z tym mieszkańcem Aralar, który w tych dniach żegna Don Luisa, podkreślając jego sposób cieszenia się z małych rzeczy. "An enjoyer of life". Tak to opisuje. "Tym, co najbardziej podziwiało tych z nas, którzy z nim przebywali, było to, że mimo swoich ograniczeń cieszył się małymi radościami, na przykład opalaniem się, gdy Real Madryt wygrywał, albo jedzeniem rzeczy, które lubił, takich jak grzyby, łosoś itp.".
Ten Kostarykanin wspomina małą anegdotę związaną z tym hobby: "Bardzo lubił gotować i oglądać programy kulinarne. Pewnego dnia, karmiłam go, czymś bardzo normalnym, zupą lub jakąś soczewicą, a kucharz w telewizji pokazał na ekranie pysznego łososia i jego reakcją było lekkie ruszenie, mówiąc 'Wow, to takie dobre!
Pasjonat piłki nożnej, Luis de Moya był zagorzałym madridistą, więc chętnie oglądał Real Madryt, ale nie tylko swoją drużynę, czasami oglądał mecze innych sezonów lub innych drużyn, aby zobaczyć zagrania i bramki, nawet jeśli były one "nieistotne" lub wręcz sprzeczne z jego barwami piłkarskimi.
Troskliwa rodzina
Po wypadku, w wyniku którego został praktycznie unieruchomiony, pojawiło się pytanie, czy można się nim opiekować w domu. Błogosławiony Alvaro del PortilloOdpowiedź była twierdząca i po konsultacji z lekarzami, ówczesnym prałatem Opus Dei, zdecydował, że Don Luis będzie nadal żył i będzie się nim opiekował w domu, nawet jeśli trzeba było przeprowadzić remonty i renowacje. Mariano Amores, Jako ksiądz, zbiegał się w tych pierwszych latach osobistej i logistycznej adaptacji z Don Luisem i pamięta, jak dostał przystosowaną furgonetkę, którą mógł pojechać do swojej matki, która była już wtedy bardzo chora: "Męcząca podróż, musiał udać się samolotem do Madrytu, a stamtąd nową furgonetką do Granady, z wieloma przystankami, ponieważ musiał często zmieniać postawę."aby zapobiec odleżynom.
Opieka nad Don Luisem nie była łatwa i musiał się jej nauczyć, co ksiądz czynił z wielką cierpliwością, gdyż grupa opiekunów, poza Juanem Carlosem, jego pielęgniarzem, zmieniała się co jakiś czas, gdyż jego pobyt w Colegio Mayor był tymczasowy. Ci, którzy opiekowali się nim przez ten czas, pamiętają drobne gesty księdza, jak np. jak komentarzem czy żartem wywoływał uśmiech na twarzy kogoś poważniejszego, czy ułatwiał naukę protokołów.
Pewnego razu jeden z tych uczniów był nieco niechętny ze względu na swoje niedoświadczenie i Don Luis poprosił go, aby był odpowiedzialny za przygotowanie go tego dnia, nawet jeśli oznaczało to późniejsze przybycie na poranną modlitwę lub konieczność rozpoczynania kilku razy.... "Imponujące". kontynuuje Jose Maria, "Ich oddanie i posłuszeństwo, bo w końcu jest to oddanie intymności, kiedy muszą zrobić dla ciebie wszystko: ubrać cię, umyć...".
Dla księdza był to wysiłek a dla tych, którzy się nim opiekowali - testem dojrzałości: "Myślę" kontynuuje Jose Maria. "że częścią powołania, którego Bóg żądał od niego w jego sytuacji, była pomoc w szlifowaniu charakteru tych z nas, którzy się nim opiekowali".. W rzeczywistości Don Luis był człowiekiem niewielu słów, prostym i bezpośrednim. "Kiedy musiał coś poprawić lub powiedzieć, mówił to bardzo wyraźnie i bez złości, jeśli zrobiłeś coś źle, wiedziałeś o tym, bo ci to wskazał, bez bycia skwaszonym.
Ksiądz na kółkach
Codziennie, aż do 27 października, kiedy trafił do szpitala w Clínica Universidad de Navarra, koncelebrował Mszę św. z innym księdzem. "Nie lubił okazywać miłosierdzia". główne punkty programu Michelangelo MarcoBył dyrektorem Colegio Mayor Aralar, co podkreślają również jego koledzy księża i mieszkańcy. Przygotował się wcześniej w oratorium długim okresem modlitwy, José María Mora wspomina, że szczególne wrażenie zrobiły na nimon "głębokie i długie milczenie w memento. Widać było, że naprawdę pochwalał ludzi, którzy byli na jego głowie, a było ich wielu.".
Twoja praca duszpasterska miała uprzywilejowany kanał w Fluvium poprzez które szkolił i dostarczał zasoby wiary tysiącom ludzi. Otrzymał setki maili z prośbą o modlitwę w intencji, lub informujących o sprawach dotyczących jego życia..... I odpowiadał im osobiście poprzez urządzenie elektroniczne. Momentami musiał prosić o pomoc w pisaniu z powodu awarii urządzenia lub z powodu konieczności napisania o pomoc, "W ostatnim roku, z powodu owrzodzenia rogówki w lewym oku, tracił wzrok w tym oku.
Różaniec był jego potężną bronią; codziennie odmawiał wszystkie cztery części, a ze swojego pokoju często spoglądał na Dziewicę z Guadalupe.
Wyciskanie do końca
Jose María Mora wspomina, że jeden z takich maili, na który musiał pomóc mu odpowiedzieć, był od młodego chłopaka, który prosił go o modlitwę, ponieważ miał podjąć ważny krok w swoim życiu. Don Luis odpowiedział "z dużym szacunkiem i zachętą i powiedział mu, że warto wycisnąć każdą ostatnią kroplę z każdej chwili życia. Pamiętam teraz tego maila i widzę, że właśnie to robił aż do śmierci"..
Mariano Amores wspomina o czymś podobnym, gdy wskazuje "Gdybym mógł podsumować jego życie w pigułce, wybrałbym jego odpowiedź na wywiad, w którym dziennikarz przypomniał mu zdanie pojawiające się w książce Sobre la marcha - Czuję się jak milioner, który stracił tylko 1000 peset. Don Luis odpowiedział coś w rodzaju tak, ale powiedzmy sobie jasno, te 1000 peset należy zapomnieć. Takie było jego życie: zapomniał o tym, co stracił, o tych 1000 pesetach, i żył dalej"..