Była niedziela, zapadała noc i Don Giorgio jechał do domu swojej matki, aby spędzić z nią Pasquettę. Odprawił trzy długie msze i tęsknił za połączeniem z poduszką. Tęsknił za nią nie tyle za znakiem wyhaftowanym na poszewce,Michał Anioł".Podejrzewałem, że wybór postaci (matka dała mu ją w prezencie) może nawiązywać co najwyżej do artysty, albo do któregoś z Żółwi Ninja, z którymi ksiądz dzieli pewne nieuznawane przez niego podobieństwa fizyczne (dobra kondycja fizyczna, na razie idealna, ale też łysina i niski wzrost).
Wsiadł do pociągu międzymiastowego Rzym-Viterbo, cudem znalazł wolne miejsce po stronie przejścia i zwalił się na zielone plastikowe oparcie. W wagonie pachniało chlebem, potem i tytoniem. Zdjął kołnierz, rozprostował nieco nogi w przestrzeni pozostawionej przez trzy panie, które otaczały go ze swoimi paczkami, jedną obok, a dwie pozostałe z przodu, i oszukał swoje poczucie obowiązku, wyjmując z teczki Ewangelię. Przewidywalnie, nie mógł przeczytać więcej niż linijkę: sen wkradał się do jego głowy jak piana, jego powieki miały tendencję do trzepotania się, jego stopy drętwiały, a głowa opadała w przód i w tył jak gitarzysta w trakcie gry. rock and roll.
Ksiądz osiągał względny spokój: aromat focaccia która zatańczyła z paczki pani obok, oszołomiła go, przeniosła z powrotem do dzieciństwa; powiedzmy, że zadziałała jak laska Mojżesza ze skałą w Horebie, sprawiła, że jego usta nabrały wody.
Ale życie jest ciężkie. Na następnej stacji, gang pięciu lub sześciu nastolatków przebranych za raperów, bardziej krzykliwy strój niż duchowny które ksiądz nosił pod swoim polarem, wtargnęły do powozu z wulgarnością, która raniła noc. Byli pobudzeni, cuchnęli amaro lub rumem, bawili się ciosami i głośno śmiali. Don Giorgio zerknął na nich bokiem i widząc, że wyciągają z plecaków butelki na toasty, zastanawiał się, czy clink-clink brzęk szkła może być równoważny z dźwiękiem dzwonów szatana. Natychmiast się skorygował i wydał bardziej życzliwy osąd: "To tylko banda dzieciaków, które nie wiedzą o przyjaźni, jakże chciałbym ich nauczyć...".
Miał, w każdym razie, złe przeczucia: zmierzył siły chłopców, porównał je z tym, co mu pozostało, i odłożył Ewangelię, by przyjąć arcyciekawą strategię udawania, że śpi.
Chłopcy podbili centralną przestrzeń wagonu, a pasażerowie tolerowali ich arogancję, odchodząc i podkręcając głośność w swoich słuchawkach. Przywódca bandy, wysoki młodzieniec ubrany w białą bluzę bardziej odpowiednią dla togi, okulary przeciwsłoneczne i przeczesujący ręką grzywkę blond włosów, jakby w nerwowym tiku, nagle podniósł rękę i wskazał palcem wskazującym na Don Giorgio, w pozie podobnej do tej, jaką przybiera Jezus na obrazie "Ewangelia Jezusa".Vocazione di san Matteo"przez Caravaggia, tylko ten wybór wydawał się mieć odwrotne znaczenie. Wtedy grzywacz opuścił palec, uśmiechnął się okrutnie i zmówił się ze swoimi kolesiami. Kapłan zaczął się martwić, bowiem miał jeszcze kilka stacji do pokonania, zanim dotrze do celu.
Wydawało się, że chłopcy się rozmyślili. Zmarszczyli brwi, ustawili się w szeregu i ruszyli wojskowym krokiem w kierunku miejsca dla księdza, gdy skrzeczeli, ich usta naśladowały dźwięk puzonów i trąbek grających marsz cesarski z Gwiezdne wojny: "Tak więc...". Don Giorgio pozostał w środku przedstawienia, nie miał ochoty na walkę i trzymał się swojej strategii udawania snu. Młodzi mężczyźni ze swojej strony zauważyli kilka współczujących uśmiechów wśród pasażerów, którzy na dźwięk dzwonów radości ponownie połączyli się z teraźniejszością.
Chłopcy maszerowali w górę i w dół korytarza, zwiększając intensywność prowokacji, aby osiągnąć swój cel: podnosili głośność swojego śpiewu, rzucali kilka obelg i tupali nogami o podłogę. Aż jeden, bezwstydny lub naiwny, odważył się bardziej i potrząsnął ramieniem Don Giorgio. Sytuacja stała się nie do obrony i ksiądz otworzył oczy. Wyobrażał sobie siebie jako smoka niepokojonego w sercu góry, gdzie strzeże skarbu; chłopcy widzieli jednak tylko zmęczonego, niskiego, ale sprawnego fizycznie kapłana, o okrągłej głowie i jasnoniebieskich oczach, w podobnym wieku co ich rodzice. Jeden skomentował, że wygląda jak zbłąkany pingwin i roześmiali się.
Na stronie ragazzo Szef łyknął to, co zostało w jego butelce i stanął przed proboszczem:
- Wstań.
Pociąg zwalniał i Don Giorgio wstał... nie po to, by przyjąć pojedynek, ale by z najlepszym uśmiechem wyjaśnić, że "co za przypadek", musiał wysiąść z pociągu. Wysoki młody człowiek zagrodził mu jednak drogę. Don Giorgio odwrócił się na drugą stronę przejścia i znalazł pozostałych członków gangu, którzy również bili się w piersi na jego widok.
- Co tu robisz o tej porze, ubrany na czarno... hej, czy przebrałeś się za Darth Vader? -zaczął przywódca, przeczesując palcami swoją grzywę i odchylając głowę do tyłu, jakby garnąc się do rozumu w ramach świętowania. Reszta bandy dołączyła do niego z łoskotem wyalienowanych hien.
Don Giorgio czuł, że jest na własnej drodze krzyżowej. Ale Chrystus zmartwychwstał - powiedział sobie - i ja muszę Go reprezentować także w tej wersji...". Nagle zapaliła mu się żarówka. Jedną ręką zasłonił usta i zaczął ciężko oddychać, jakby miał na sobie zbiornik z tlenem. Młodzi ludzie nie mrugnęli powieką, ale osoby w wagonie poczuły się nieswojo. Wtedy Don Giorgio spojrzał w górę i pomiędzy wdechami i gardłowymi wydechami próbował mówić:
- Ghh, uhh, ghh, ghh, uhh.
- Co się z tobą dzieje? -zapytał chłopak z lekką przerwą na strach.
- Ghh, uhh, ghh, ghh, uhh.
- Co się dzieje!
- I -ghh- Jestem twoim ojcem.
Drzwi się zamknęły. Przez dwie lub trzy sekundy cisza wypełniała każdą przestrzeń w wagonie; te chwile, których każdy komik doznał w przerwie między żartem a oceną publiczności.
Surowe oklaski rozległy się od pani, która pilnowała focaccia, przełamywanie lodów. Pozostałe panie z otoczenia Don Giorgio poszły w jego ślady. Inni pasażerowie zdjęli słuchawki i szukali wzrokiem młodych mężczyzn, by zganić ich za eksces... Atmosfera stwardniała, ale ta gęstość zaczęła topnieć wraz ze śmiechem pasażerów z tyłu, którzy już komentowali genialny wybieg księdza. Młodzi ludzie, widząc, że tłum ich zdradza i że czar zastraszenia został złamany, stracili pewność siebie i skulili się przy drzwiach ze złożonymi rękami i opuszczonymi głowami, rozmyślając o swojej porażce. Wysiedli na następnej stacji, szarpiąc się i obwiniając wzajemnie.
Ksiądz wrócił na swoje miejsce i poprosił panią przy oknie o pozwolenie na wyjrzenie przez szybę na peron. Zobaczył lwa, obmierzłego, szalejącego jak mały tyran i modlił się za niego. Pociąg znów ruszył do przodu, ale Don Giorgio wciąż był czujny... W ostatniej chwili trzej chłopcy z bandy odwrócili głowy, znaleźli Don Giorgio i, ostrożnie, uśmiechnęli się do niego. Dobra. Może spotka się z nimi innego dnia, a wtedy zaprosiłby ich na małą pogawędkę. Pierwszym tematem byłaby przyjaźń, jakże jej potrzebowali!
- Chcesz trochę focaccia? -zapytała kobieta, która zauważyła wpływ jej zapachu na kapłana.
- Tak, dziękuję - spojrzał ukradkiem na opcje znajdujące się wewnątrz torby i dodał złośliwie - uwielbiam tę z oliwkami w środku. Ale ty też to zjedz i dołącz do mnie.
Była szczęśliwa i słuchała go. Don Giorgio wziął chleb, przycisnął go lekko palcami, by poczuć jego świeżość i delektował się nim, marząc optymistycznie o przyszłości tych chłopców i o zasłużonym odpoczynku, którym będzie się cieszył wraz z matką następnego dnia.