Tego pierwszego dnia szkoły po wakacjach w 1985 roku nigdy nie zapomnę. Noszenie nowiutkiego Casio sprawiło, że przez jeden dzień byłem najpopularniejszą osobą w szkole. Wszyscy chcieli, żebym im go pokazał, żeby pokazać wszystkie jego funkcje, żeby posłuchać jego alarmu i zobaczyć, jak włącza się w trybie nocnym.
Był wodoodporny do głębokości 50 metrów, funkcja, która w moim prawie półwieczu życia nigdy nie miałem szczęścia, aby potrzebować, ale który z pewnością uczynił różnicę między "moim Casio" i wszystkich innych zegarków, które mogą istnieć w moim wielkim małym wszechświecie życia.
Opowiadam tę nostalgiczną anegdotę w tych dniach, kiedy japońska marka wysunęła się na pierwszy plan po tym, jak znana piosenkarka wspomniała o niej w swojej piosence o złości na byłego piłkarza, ojca jej dzieci.
Przyznaję, że początkowo również dałam się ponieść chorobliwemu upodobaniu do sosnowości, analizując tekst piosenki, dopóki gospodarz talk show w programie radiowym nie skłonił mnie do zastanowienia się, jak to, o czym mówi piosenka, wpłynie na dzieci tej pary teraz i w przyszłości.
Podczas gdy ci z nas, którzy nie są emocjonalnie związani, cieszą się tym spektaklem, jak dzieci na placu zabaw, ciosy i kopnięcia naprawdę bolą; jeśli nie dla dorosłych, którzy przecież czerpią zyski ze spieniężania każdego ciosu, to dla dzieci, dla których dwie najważniejsze osoby w ich życiu stały się wzajemnie wrogami publicznymi.
Rodzicepowołani do uczenia swoich dzieci, poprzez wzajemny szacunek i przywiązanie, czym jest miłość, stają się najgorszymi z możliwych przykładów tego, co ona oznacza. A bez miłości, która jest największą siłą we wszechświecie, jaki jest sens życia?
W tamtym roku 1985 nie wiedziałem, ile kosztuje Rolex, ani nie musiałem, ale byłem przyzwyczajony do luksusu: luksusu posiadania ojca i matki, którzy przy swoich wzlotach i upadkach, przy swoich różnicach i porozumieniach, nawet przy kłótniach i sprzeczkach, głęboko się szanowali, obdarzali się nawzajem, wybaczali sobie...
W skrócie: kochali się.
W moim domu opływaliśmy w dostatek, ale nie w pieniądze, bo zawsze tylko wiązaliśmy koniec z końcem, ale w lojalność, zrozumienie, hojność, a nawet solidarność międzypokoleniową, bo mieszkała z nami babcia.
Teściowa w domu nie zawsze jest łatwa, ale miłość była po to, by wygładzać sprawy i znosić z cierpliwością wzajemne niedociągnięcia.
Widząc obecny scenariusz, w którym pary rozpadają się tak szybko, jak miliony wyświetleń kontrowersyjnego filmiku na Youtube, jestem coraz bardziej przekonany, że najlepsze dziedzictwo, jakie mogę zostawić swoim dzieciom, nie jest mierzone w euro, bo nie ma wystarczającej ilości euro, by za nie zapłacić, a nazywa się przykładem tego, czym jest miłość.
Bo w której ekskluzywnej szkole czy drogiej uczelni uczą najważniejszej z ludzkich potencjalności? W którym prestiżowym laboratorium można rozszyfrować formułę na prawdziwe źródło szczęścia, jakim jest miłość?
W tamtym roku 1985 moi rodzice, którzy nie byli ani muzykami, ani gwiazdami sportu, każdego dnia, swoim prostym życiem, komponowali najlepszą melodię, jaką kiedykolwiek słyszano, najpiękniejsze wersy, jakie kiedykolwiek słyszano, najbardziej spektakularną grę.
Jestem synem dwóch światowych gwiazd, o których nikt nie wie, ani nie musi, bo ich dziedzictwo nie jest z tego świata; jest wieczne, prawdziwie nieśmiertelne, materialnie nieosiągalne.
Kiedy myślę o tym Casio z 1985 roku, myślę o tym, jak niewiele potrzeba dziecku, by stać się szczęśliwym dorosłym. Wystarczy, że wie, że miłość istnieje, że jest ktoś, kto jest w stanie oddać za niego życie, nie oczekując niczego w zamian, i że w wojnach, nawet jeśli są tylko słowne, wszyscy przegrywają. Dziękuję tacie, dziękuję mamie.
Dziennikarz. Absolwent Nauk o Komunikacji oraz licencjat z Nauk o Religii. Pracuje w diecezjalnej delegaturze ds. mediów w Maladze. Jego liczne "wątki" na Twitterze dotyczące wiary i życia codziennego cieszą się dużą popularnością.