Mówi się, że dzisiejszy, trzeci poniedziałek stycznia, to Blue Monday, czyli najsmutniejszy dzień w roku, ale czy to zły dzień? Dlaczego żyjemy w świecie, w którym nie wolno nam się smucić? Rzeczywiście, czy istnieje prawdziwa radość bez uprzedniego doświadczenia smutku?
Czynnikami, które wówczas wskazywano na wymyślenie tej niefortunnej daty przez biuro podróży w celu promowania swoich produktów, był między innymi zbieg okoliczności, że był to znienawidzony poniedziałek, w mroźną i ciemną zimę na półkuli północnej, z rachunkiem bieżącym na czerwono w połowie stycznia, daleko od świąt i kiedy już zdaliśmy sobie sprawę, że nie będziemy w stanie spełnić postanowień podjętych w Nowym Roku.
Tak więc, jeśli obudziłeś się dziś rano ze złym samopoczuciem, z niewielką chęcią stawienia czoła dniu, wszystko wokół cię niepokoi i po prostu masz ochotę zostać w domu z kocem lub na kanapie, nie znosząc nikogo; nie panikuj, to tylko Blue Monday.
Być może zaplanowanie wycieczki, zgodnie z intencją organizatorów obchodów, uspokoi ich zmartwienia; ale prawdopodobnie nie na długo, ponieważ dobrze wiadomo, że szczęście obiecane przez konsumpcjonizm trwa tylko przez bardzo krótki okres czasu, jaki zajmuje rynkowi przekonanie nas, że mamy nową potrzebę.
Jeśli moje doświadczenie pomaga ci stawić czoła okresom depresji, zwykle przypominam sobie słynny wers Martína Descalzo: "umrzeć samotnie to umrzeć, umrzeć to koniec..."; ponieważ czy smutek nie jest rodzajem śmierci bytu? Kiedy ktoś jest smutny lub cierpi z jakiegoś powodu, czyż nie ceni życia mniej? Popadając w skrajność, samobójca błędnie myśli, że sama śmierć fizyczna jest lepsza niż śmierć w życiu, która jest śmiercią zbolałego serca. "Cierpienie jest tylko cierpieniem, cierpienie się skończyło", powtarzam sobie w chwilach rozpaczy, wraz ze słynnym terezjańskim: "nic nie może cię niepokoić, nic nie może cię przestraszyć, wszystko przeminie...". To tylko kwestia czasu.
Co się stało z progiem bólu naszego społeczeństwa dobrobytu, który wciąż spada? Im bardziej rozwinięte stają się populacje, tym mniej ich członkowie są przygotowani na znoszenie najmniejszych niepowodzeń. Ciekawe jest to, że tak jak natura tak często buntuje się przeciwko ludzkiej arogancji, próbując ją okiełznać, tak i nasz organizm, a konkretnie nasze zdrowie psychiczne, wydaje się wysyłać wiadomość ostrzegawczą.
Dlaczego społeczeństwa, które dążą do wyeliminowania cierpienia, spożywają najwięcej anksjolityków i antydepresantów? Nie cierpimy już głodu, nasze dzieci nie umierają na biegunkę ani nie atakują nas lwy, jak to miało miejsce przez tysiąclecia; więc nasze mózgi, pozbawione tych nieprzewidzianych negatywnych wydarzeń, interpretują najmniejsze oznaki stresu w przesadny sposób. Tak jak alergie są teraz wywoływane przez brak pracy układu odpornościowego z powodu zmniejszonej ekspozycji na infekcje, tak depresja i stres są odpowiedzią natury na bezpieczny styl życia, w którym niepewność została zmniejszona.
Czy to możliwe, że do pewnego stopnia cierpienie jest dobre dla życia? Nie wiem, czy ta hipoteza ma podstawy naukowe, czy nie, ale wszyscy znamy ludzi, których życie zostało katapultowane do przodu przez raka, wypadek lub śmierć dziecka, zmieniając ich życie na lepsze, stawiając je w obliczu większej nadziei i, prawie zawsze, dając więcej innym.
Słynna psychiatra Marian Rojas jest zwolenniczką prawa do smutku. Twierdzi, że "smutek jest naturalną i zdrową emocją, która jest częścią ludzkiego doświadczenia, emocjonalną reakcją na sytuacje, które wpływają na nas negatywnie, a tłumienie go tylko przedłuża jego wpływ na nasze zdrowie psychiczne".
W tym sensie szczególnie uderzające jest dla mnie to, że historie dla dzieci, bajki, seriale czy filmy unikają bólu, jakby nie był on częścią rzeczywistości, niezależnie od tego, jak bardzo chciałoby się z nim walczyć. Doskonale pamiętam, jak ściskało mnie w gardle z powodu niegodziwości Wilka, sieroctwa Bambi, porzucenia Heidi, samotności Marco czy śmierci Chanquete i jestem pewien, że te zastępcze doświadczenia pomogły mi i nadal pomagają mi stawić czoła wielu bardzo bolesnym próbom, które rzuciło mi życie.
Najważniejsze rzeczy w życiu osiąga się po ciężkich, a czasem długich chwilach bólu, smutku i trudności; ale potem mijają i nadchodzi czas, aby się nimi cieszyć. W rzeczywistości mówimy, że "warto" studiować, zakładać rodzinę, służyć społeczności, rozwijać karierę zawodową, praktykować zdrowe nawyki...
Papież Franciszek rozwinął tę myśl podczas jednej ze swoich audiencji: "Pomyślmy o pracy, nauce, modlitwie, o podjętym zobowiązaniu: gdybyśmy mieli je porzucić, gdy tylko poczujemy się znudzeni lub smutni, nigdy niczego byśmy nie ukończyli. Jest to również doświadczenie wspólne dla życia duchowego: droga do dobra, przypomina nam Ewangelia, jest wąska i pod górę, wymaga walki, podboju samego siebie". I zalecał: "Ważne jest, aby nauczyć się czytać smutek: czy wiemy, jak zrozumieć, co ten smutek oznacza dla mnie dzisiaj? W naszych czasach smutek jest najczęściej postrzegany w sposób negatywny, jako zło, przed którym należy uciekać za wszelką cenę, a przecież może on być niezbędnym dzwonkiem alarmowym dla życia, zapraszającym nas do odkrywania bogatszych i bardziej żyznych krajobrazów, na które nie pozwalają przemijanie i unikanie".
Więc jeśli jesteś dziś smutny lub byłeś smutny przez jakiś czas, masz wszelkie prawo na świecie, aby tu wpaść, bez względu na to, jak bardzo media społecznościowe zmuszają nas do tego, abyśmy zawsze wyglądali na wesołych. Zanurz się w głębokim błękicie niebieskiego poniedziałku, a zobaczysz, że w głębi duszy jest Ktoś, kto cierpi razem z tobą, kto nie zostawia nas samych. Ktoś, kto z miłości chciał zejść z każdym człowiekiem na krawędź bólu, aby mu towarzyszyć i ratować go, aby nadać sens bezsensowi. Ktoś, kto wyjaśnił nam, że szczęście polega na dawaniu siebie innym, a nie na szukaniu siebie.
Dopiero co świętowaliśmy narodziny "Boga z nami", a prędzej niż później nadejdą obchody Jego męki i śmierci. Wtedy i teraz nie możemy tracić nadziei, że umieranie kończy się ostateczną radością zmartwychwstania. Szczęśliwego Niebieskiego Poniedziałku, ale nie przestawajmy kochać, nie przestawajmy mieć nadziei.
Dziennikarz. Absolwent Nauk o Komunikacji oraz licencjat z Nauk o Religii. Pracuje w diecezjalnej delegaturze ds. mediów w Maladze. Jego liczne "wątki" na Twitterze dotyczące wiary i życia codziennego cieszą się dużą popularnością.