Urodziłem się w Sankt Petersburgu w 1994 roku. W tamtych latach, w najbardziej "zachodnim" kulturowo mieście postsowieckiej Rosji, bycie "dziwnym" było bardzo powszechne. Moja rodzina również była "dziwna": byliśmy gorliwymi protestantami.
Społeczność, do której uczęszczaliśmy, była mieszanką ewangelików i baptystów. W każdą niedzielę spotykaliśmy się w budynku pobliskiej biblioteki. Śpiewaliśmy, modliliśmy się, słuchaliśmy kazań i rozmawialiśmy z naszymi rówieśnikami, ewangelizowani przez amerykańskich i angielskich pastorów.
Liturgia protestancka
"Liturgia" tych spotkań była dość prosta: najpierw wieszaliśmy na ścianach wynajętej auli duże tablice z napisami "Jezus" i "Bóg jest wierny", a następnie na scenę wchodził zespół muzyczny - była to ich służba dla społeczności - z perkusją, basem, gitarą akustyczną, skrzypcami, fletem i klawiszami.
Teksty piosenek były wyświetlane właśnie tam. Teksty były proste, zrozumiałe dla każdego i motywujące, czasami nawet doprowadzające nas do płaczu, czy to z radości, czy z poczucia się jak przebaczeni grzesznicy w rękach Boga. Często grali światowe hity protestanckich grup popowych przetłumaczone na język rosyjski. Czasami klaskaliśmy razem z nimi.
Po tym nastąpiła medytacja Słowa prowadzona przez jednego z pastorów, moment "dawania pokoju" - nieco niezręczne 5-10 minut, w których zadawaliśmy sobie pytanie, jak sobie radzimy i czy wszystko idzie dobrze - a następnie symboliczne wspomnienie Ostatniej Wieczerzy.
Odbyły się również rekolekcje (rekolekcje): weekendy w domkach spędzane w ciszy, wspólna modlitwa, studiowanie Pisma Świętego i wiele innych zajęć. Dzięki tej protestanckiej wspólnocie wielu ludzi zaczęło codziennie czytać Biblię, zwracać się do Jezusa własnymi słowami i "nie wstydzić się Ewangelii Chrystusa" (por. Rom 1, 16).
Tradycyjni" chrześcijanie
Bardziej "tradycyjni" chrześcijanie, tacy jak prawosławni i katolicy, jeśli w ogóle o nich wspominano, byli uważani za przestarzałych, nie reagujących na potrzeby współczesnego społeczeństwa i często przedkładających swoje archaiczne rytuały nad żywą relację z Bogiem.
Szczególnego porównania dokonano z całą tradycją prawosławną, dominującym wyznaniem chrześcijańskim w Rosji. Krytykowano "bałwochwalstwo" ikon, długie rytuały w niezrozumiałym języku (Liturgia odprawiana jest w języku cerkiewnosłowiańskim), dziwny ubiór duchownych i stare kobiety, które besztają cię, jeśli nie skrzyżujesz krzyży po wejściu do kościoła lub, jeśli jesteś kobietą, jeśli wejdziesz w spodniach lub bez nakrycia głowy. Większość z tych krytycznych uwag, poza tym, że ma niewiele podstaw w rzeczywistości, jest niczym więcej niż odosobnionymi, jednorazowymi wydarzeniami, które zostały doprowadzone do skrajności i stały się stereotypami wśród ludzi, którzy nie spędzili ani minuty, interesując się tym, dlaczego my, chrześcijanie, robimy to, co robimy.
Nawrócenie na katolicyzm
Moja rodzina przeszła na katolicyzm dzięki intelektualnej ciekawości mojego ojca, gdy miałem czternaście lat. Mój ojciec zainteresował się historią wczesnego chrześcijaństwa i pewnego dnia zabrał nas - moją matkę, mojego młodszego brata i mnie - do pobliskiego kościoła. Oprócz tego, że nie musiałem uczyć się wersetów biblijnych na pamięć, będąc niedawno nawróconym z protestantyzmu, nie trzeba było uczyć się na nowo, jak się modlić; ten sam Jezus, z którym rozmawiałeś wcześniej w osobistej modlitwie, znajduje się w tym pudełku, które katolicy nazywają tabernakulum. To coś więcej niż nawrócenie, to spotkanie.
Od tego spotkania cała "złożoność" i "archaizm" liturgii - zarówno rzymskiej, jak i bizantyjskiej - zaczęły wydawać mi się wymogiem zdrowego rozsądku. Tam, przed żywym Chrystusem, nie można było śpiewać tych samych pieśni ani robić tych samych rzeczy, co we wspólnocie protestanckiej: wszystko, co robiłem wcześniej, cała "nowoczesność" i "przejrzystość" protestanckiego kultu wydawały mi się nieadekwatne. Obecność żywego Boga wymagała nie "nowoczesności", ale "wieczności"; nie "zrozumienia" języka, ale "tajemnicy", ponieważ Bóg, będąc wiecznym, jest czymś więcej niż "nowoczesnością", a będąc Tajemnicą, jest czymś więcej niż można zrozumieć.
"Temazos" (hity)
Nie wiem, co kieruje niektórymi decyzjami duszpasterskimi, ale przypuszczam, że dla kogoś, kto spotkał Boga w kościele katolickim, dziwne jest widzieć Alfę i Omegę ukrytą za znakiem - skomponowanym w "aktualnym i zrozumiałym języku" - z gatunku pop. Jakby Boga bardziej obchodziła moda niż ludzie.
Wydaje się, że istnieją gatunki muzyczne, których forma jest nierozerwalnie związana z wydarzeniem, któremu są dedykowane. Przykładowo, śpiewanie "Cumpleaños feliz" czy "Las Mañanitas" ma sens tylko w kontekście wydarzenia, dla którego są przeznaczone. Jednak Meksykanie nie pomyśleliby o zmianie swojej piosenki urodzinowej - albo dlatego, że może być "trudna do zrozumienia dla innych", albo dlatego, że jest uważana za "staromodną". Ciekawe, że coś podobnego nie dzieje się z muzyką przeznaczoną na wydarzenia takie jak Msza Święta, wydarzenie, które ma znacznie głębsze znaczenie w życiu chrześcijan niż urodziny.
Od dwóch lat przebywam w Hiszpanii, najbardziej katolickim kraju w Europie, i jestem zdezorientowany zapałem niektórych ludzi do przekształcenia liturgii w coś, co ich zdaniem przypomina mi moje protestanckie dzieciństwo w wynajętym pokoju w sąsiedzkiej bibliotece: kilka znaków, scena, piosenka na wejście, słodka melizmatyka, która dotyka uczuć, ale nie pomaga ich uporządkować; "temazo", które mówi miłe rzeczy, ale którego gatunek skazuje go na zajęcie uwagi. "To jest to, co ludzie lubią. Przyciąga młodych ludzi". Tak mawiano w mojej ukochanej społeczności protestanckiej.
Językoznawca i tłumacz, doktor filologii, Uniwersytet Przyjaźni Narodów Rosji (Moskwa).