Kilka tygodni temu, gdy rząd hiszpański deptał po pedale gazu jednego z praw śmierci, prawa o eutanazji, Javier Segura w tej samej gazecie napisał nienaganny felieton na ten temat pt. Eneasz i eutanazja. W nim, mając za tło grecki mit, opisał smutną rzeczywistość, do której dołączył nasz kraj wraz z uchwaleniem tej ustawy: "Kto najsłabszego rzuca jako ciężar, ten co prawda będzie szedł szybciej, może nawet pobiegnie, ale zrobi to ku własnej zgubie".
Nieokiełznane przywiązanie do śmierci jest jednym z objawów naszej destrukcyjnej drogi jako społeczeństwa. Paradoksalne jest to, że chcą przedstawić jako postępowe ustawy, które opierają się na tych samych ideach i przesłankach, którymi posługiwał się narodowosocjalistyczny rząd w Niemczech w latach 30. XX wieku. Bo nie, Hitler nie zaczął od zabijania Żydów i Cyganów, zaczął od zastosowania na początku 1939 roku zabójstwa "z litości" wobec upośledzonego dziecka. Od tego momentu powstał program, który miał stosować te kryteria do podobnych przypadków, niedługo potem rozszerzono go na chorych psychicznie, a potem... no cóż, wszyscy znamy tę historię.
W przypadku ustawy o eutanazji to, co mówimy innym ludziom, to: "lepiej, żebyś umarł". Tak, ty... bo jesteś stary, bo masz depresję, bo jesteś niepełnosprawny, bo masz ten czy inny zespół... "Najlepiej, żebyś umarł... bo ja się tobą nie zajmę". Co więcej, uchwalenie tej ustawy, wraz ze znikomym wsparciem istniejącym w Hiszpanii dla rozwoju i upowszechnienia dostępu do opieki paliatywnej, niesie ze sobą dodatkowe przesłanie: "Najlepiej będzie, jeśli umrzesz... bo ja nie będę się tobą opiekował i nie będę pomagał innym w tym".
Dzięki Bogu są ci inni, pracownicy służby zdrowia, liczni i bardzo dobrzy, którzy poświęcają swoje życie na opiekę nad tymi, których ta ustawa chce zabić, bo uznała, że życie w taki czy inny sposób jest nie do zniesienia.
Życie, gdy są środki, a nie okrucieństwo, gdy są możliwości, a przede wszystkim, gdy jest miłość, zasługuje na to, by je przeżyć.
Pracownicy służby zdrowia, krewni i osoby znajdujące się w sytuacjach nie do końca idyllicznych zgodnie podkreślają, że osoba śmiertelnie chora nie prosi o śmierć: prosi o wyeliminowanie cierpienia, a nie życia.
Ustawa o eutanazji nie dąży do położenia kresu problemowi, eliminuje osobę cierpiącą na ten problem, tworząc sytuację regresu medycznego poprzez ograniczenie lub uniemożliwienie poszukiwania nowych rozwiązań danych dolegliwości.
Tak, rzeczywiście, są życia o większej lub mniejszej godności i naprawdę niegodne śmierci, takie jak te, które pozostają na dnie morza, próbując osiągnąć lepsze życie. Ale nie ma takich rzeczy jak niegodni ludzie. Naszym obowiązkiem jako społeczeństwa jest pomóc im żyć. Mówimy o tym bardzo wyraźnie, na przykład w kwestii zapobiegania samobójstwom. Indukowanie śmierci, a nawet więcej, chęć zmuszenia lekarzy do poświadczenia sprowokowanej śmierci jako "naturalnej", poważnie rani kręgosłup humanitarnego społeczeństwa, którego cechą charakterystyczną powinna być uwaga, opieka i promocja najsłabszych. Nawet jeśli wygodniej jest zrobić śmiertelny zastrzyk i iść pić, niż spędzić noc trzymając za rękę prawie nieprzytomnego człowieka. Co jednak powinno być właściwe dla mężczyzn, dla kobiet? Myślę, że nie mylę się co do drugiej opcji, ponieważ, mówiąc słowami dr Martínez Sellés, "społeczeństwo, które zabija, nawet z uśmiechem, nie jest już człowiekiem".
Dyrektor Omnes. Absolwentka komunikacji z ponad 15-letnim doświadczeniem w komunikacji kościelnej. Współpracowała z takimi mediami jak COPE i RNE.