Przyznaję, że fanem Alejandro Amenábara jestem od czasów studiów na kierunku informatyka. Jego opera prima Tezy (1996) ujrzała światło dzienne, gdy byłem jeszcze na uniwersytecie, a wszyscy nasi koledzy czuli, że jest to dzieło jednego z naszych (dzieliliśmy z nim karierę), który osiągnął to, czego wszyscy chcieliśmy i do czego się przygotowywaliśmy: komunikację, opowiadanie wspaniałych historii.
Mój podziw dla hiszpańsko-chilijskiego reżysera przeżywał jednak wzloty i upadki z powodu jego zaangażowania w kontrowersyjne tematy, w których ścierał się z moim podejściem. Na przykład, Offshore (2004), jest odą do legalizacji eutanazji; lub Agora (2008), film historyczny, w którym chrześcijaństwo jest przedstawiane jako wróg postępu i nauki.
Jego najnowsza produkcja jednak ponownie mnie z nim pogodziła. To jest miniserial La Fortunaprodukowany przez Movistar+ i reklamowany jako najdroższy hiszpański serial w historii. Scenariusz oparty jest na komiksie Skarb czarnego łabędziaautorstwa Guillermo Corrala i Paco Roca, który z kolei oparty jest na prawdziwych wydarzeniach. A konkretnie o zwycięstwie hiszpańskiej dyplomacji nad amerykańską firmą poszukującą skarbów, która w 2007 roku przywłaszczyła sobie ładunek monet z zatopionego w XIX wieku galeonu hiszpańskiej marynarki Nuestra Señora de las Mercedes.
Bohaterowie: młody, konserwatywny, katolicki dyplomata i bardziej dojrzały, postępowy, ateistyczny urzędnik. Już od pierwszej chwili między dwójką bohaterów, których łączy jedynie pragnienie odzyskania dla Hiszpanii zrabowanego skarbu, sypią się iskry. Seria łączy w sobie filmy akcji i przygody, szpiegostwo, bitwy z epoki, romanse, thrillery prawnicze, wszystkie komponenty, aby utrzymać szerokie grono widzów przyklejonych do ekranu. Zdziwiło mnie jednak, że przeszedł bez większych fanfar (nie znam jego wyników oglądalności, ale jego echo w serwisach społecznościowych jest dość ograniczone) i że nie został dobrze potraktowany przez krytyków.
A faktem jest, że La Fortuna to przyjazny, pojednawczy produkt. Nie sprzyja ona żadnej z dwóch Hiszpanii reprezentowanych przez Alexa Venturę (Álvaro Mel) i Lucíę Vallartę (Ana Polvorosa). Dwójce bohaterów udaje się pokonać wszystkie dzielące ich bariery, a robią to idąc razem, nurkując w swoją wspólną przeszłość, dziedzictwo kulturowe, historyczne korzenie, a to niestety nie zasługuje dziś na taką uwagę, jak podziały, konfrontacje czy bezinteresowna przemoc w południowokoreańskim serialu o mięczakach!
To właśnie Amerykanin, prawnik Jonas Pierce (Clarke Peters), uświadamia bohaterom i leniwym członkom hiszpańskiego rządu, jak ważne jest zjednoczenie się w celu odzyskania skarbu, stwierdzając: "Mówimy o czymś więcej niż o pieniądzach. Mówimy o dziedzictwie kulturowym danego kraju. Każdy zatopiony statek jest częścią twojego dziedzictwa, twojej duszy".
A co jest duszą Hiszpanii, kogo łączy? Gdy tylko zastanowimy się trochę nad naszym duchem jako narodu, nawet jako kontynentu, pojawia się temat wiary.
Ateista Amenábar osiąga również w La Fortuna, coś rzadko spotykanego w hiszpańskim przemyśle audiowizualnym w ciągu ostatnich 60 lat: portretowanie faktu religijnego z szacunkiem. Scena ma miejsce w czwartym rozdziale i jest kręcona w kościele San Marcos w Madrycie. Młody bohater deklaruje się jako katolik, choć daleko mu do Kościoła: "kiedy byłem dzieckiem - mówi - chodziłem do pijarów (autobiograficzne mrugnięcie Amenábara) i dużo się modliłem". Idzie do majestatycznego kościoła w trakcie osobistego kryzysu i tam prowadzi ciekawy dialog z normalnym, zwykłym księdzem, takim jak ci, których znamy, którzy bywają w kościołach, bez karykaturalnego ich przedstawiania, jak to mają w zwyczaju ci, którzy tam nie chodzą. A dialogi są sensowne, realistyczne, pełne nadziei, wysublimowane".
W tej scenie i w pół tuzinie rozdziałów serialu widzę Amenábara z wyciągniętą ręką, gotowego do wspólnego chodzenia, przezwyciężania tego, co nas dzieli, szanowania różnic... Właśnie to, co próbuje zrobić Kościół w swoim procesie synodalnym. Czy będziemy w stanie wziąć za rękę Álexa, Lucíę, tak wielu i tak wiele osób oddalonych od Kościoła i zacząć chodzić razem?
Nie zadowalajmy się Kościołem majestatycznie zatopionym w głębinach, gdzie niejeden pirat woli z niego skorzystać, ale wydobądźmy z niego wielki skarb, który musimy ubrać w wartość. To jest nasza dusza; to jest nasza Fortuna. Jeśli nam się uda, będziemy mieli szczęście lub, inaczej mówiąc, błogosławieństwo.
Dziennikarz. Absolwent Nauk o Komunikacji oraz licencjat z Nauk o Religii. Pracuje w diecezjalnej delegaturze ds. mediów w Maladze. Jego liczne "wątki" na Twitterze dotyczące wiary i życia codziennego cieszą się dużą popularnością.