Powołania

Jean-Luc MoensNie chcę iść do nieba bez mojej żony".

Matematyk, żonaty, ojciec siedmiorga dzieci, Jean-Luc Moens jest członkiem wspólnoty Emmanuel, jednej z charyzmatycznych wspólnot Kościoła katolickiego. W wywiadzie dla Omnes opowiada, jak żyje tym powołaniem od Boga pośród świata, ze specyfiką wspólnoty, do której należy.

Leticia Sánchez de León-16 marca 2023 r.-Czas czytania: 8 minuty
Jean-Luc Moens

Zdjęcie: Jean-Luc Moens ©Courtesy of Jean-Luc Moens

Jean-Luc Moens jest świeckim, rodzinnym człowiekiem, dobrze znanym na katolickiej scenie charyzmatycznej.

Był pierwszym moderatorem CharisStowarzyszenie Charyzmatyczne Kościoła Katolickiego, instytucja powołana 8 grudnia 2018 r. z woli papieża Franciszka, skupia różne podmioty charyzmatyczne Kościoła katolickiego na całym świecie.

Podczas swojej kadencji moderatora Moens bronił znaczenia autentycznego doświadczenia duchowego, jedności wśród członków wspólnoty charyzmatycznej i współpracy z innymi rzeczywistościami Kościoła katolickiego.

W 2021 roku opuścił stanowisko moderatora Charis, aby zająć się rodziną, a zwłaszcza córką, która w tym okresie poważnie zachorowała.

Jak się ma twoja córka?

- To samo. Miał wylew, zatrzymało mu się serce. Nie wiadomo, dlaczego tak się stało, ale przez jakiś czas źle się czuł i pewnego dnia upadł na ziemię, na oczach córki. Córka w tym momencie powiedziała do córki: "zadzwoń po karetkę". Gdy karetka przyjechała, jego serce stanęło. Podali mu - jak to jest normalne w takich przypadkach - manewr reanimacyjny, tylko że robili to przez 45 minut. .... miał wtedy 42 lata.

Jean-Luc Moens
Jean-Luc Moens z żoną i córką

Kiedy po pierwszym udarze była jeszcze w śpiączce, mąż ją porzucił. Moja córka została z niczym: straciła ciało, męża, dom, dzieci, pracę. Straciła wszystko. Teraz ma hemiplegię (paraliż połowy ciała) po lewej stronie; prawa noga też nie działa prawidłowo.

Na dodatek udar uszkodził jej mózg i straciła pamięć bezpośrednią, zapomina o niedawnych rzeczach. W pewnym momencie, rozmawiając ze swoimi dziećmi, mówi: "Jak było w szkole? -a one mu odpowiadają- i po godzinie to samo pytanie: "Jak było w szkole?". Jest to dla nich bardzo trudne, bo nie rozumieją, co się dzieje.

Na początku szukaliśmy z żoną miejsca, gdzie moglibyśmy ją przyjąć i dobrze się nią zająć, ze wszystkimi szczegółami związanymi z chorobą, ale wszystkie były domami starców, a ona jest taka młoda... więc przerobiliśmy nasz dom, żeby mogła z nami mieszkać. Zainstalowaliśmy wszystko co elektryczne, aby mogła otwierać drzwi, windę, aby mogła wejść na pierwsze piętro itd.

Mówię to wszystko, aby powiedzieć, że mimo wszystko wiem, że Bóg mnie kocha. I widzę w tej sytuacji plan Boga dla mnie. Nie wiem, czy zobaczymy ten plan tu na ziemi, ale na pewno zobaczymy go w niebie. Musimy o tym myśleć w ten sposób, bo inaczej nie da się iść dalej.

Ten rok jest rokiem św. Teresy z Lisieux, a ona w swoich listach zawsze powtarzała: "Jezus zesłał mi to cierpienie, dziękuję Ci Jezu". Wszystko to sprawia, że nasza wiara rośnie. Bez wiary trudno jest stawić czoła trudnościom. To, co Pan daje nam do życia, to także do dawania świadectwa i nadziei, bo musimy mieć nadzieję.

Kiedy Jezus pyta swoich apostołów: "Za kogo wy mnie uważacie?", Piotr odpowiada: "Ty jesteś Chrystus, Syn Boga żywego", a Jezus odpowiada, jakby chciał powiedzieć: "Dobrze, mój Ojciec to w tobie wzbudził". Ale potem dodaje: "Teraz muszę iść do Jerozolimy, aby być odrzuconym, uwięzionym, ukrzyżowanym...", a wtedy Piotr mówi: "O nie, nie to".

Jesteśmy jak Piotr: chcemy Chrystusa chwalebnego, ale nie przyjmujemy Chrystusa ukrzyżowanego. I to jest również nasze powołanie. Bo wszystko się zmienia, jeśli widzimy nasze życie jako całość. Mogę żyć 80 czy 85 lat albo umrzeć jutro, ale to nie jest koniec.

Czas na ziemi i czas po śmierci widzę w sposób matematyczny: czas na ziemi jest czasem ograniczonym, który jest osadzony w nieskończonej całości, "bezczasie". Ważne jest, aby patrzeć na nasze życie jako całość, aby to, czym żyję teraz, znalazło swój sens i nagrodę w drugiej części.

Jeśli chodzi o temat nieskończoności, to jest pan matematykiem. Ta idea nieskończoności, koncepcja wieczności, jak ją rozumiesz, jak możesz zaakceptować ten nieskończony, wieczny czas, do którego wszyscy dążymy?

- Ktoś powiedział "Wieczność jest bardzo długa, zwłaszcza na końcu" (śmieje się). Dużo myślę o wieczności: my, ludzie, żyjemy w określonym czasie i nie mamy zdolności wyobrażenia sobie, jak wygląda wieczność.

Ale jako matematyk tłumaczę to sobie w następujący sposób: Żyjemy w trzech wymiarach: pierwszy wymiar jest liniowy, to czas, jak linia pozioma. Gdybyśmy dodali drugi wymiar, linię pionową, mielibyśmy przestrzeń. I z tymi dwoma warunkami czasu i przestrzeni możliwe jest istnienie ruchu, trzeciego wymiaru. Jeśli opuścimy na chwilę te trzy wymiary (przestrzeń, czas i ruch) i zobaczymy wszystko z zewnątrz, będziemy w czwartym wymiarze, a jeśli jestem poza tymi wymiarami, widzę wszystko w jednej chwili.

To jest Bóg dla nas: jest poza czasoprzestrzenią i widzi wszystko w jednej chwili. Wieczność jest chwilą i niekończącą się teraźniejszością. Ale jest to teraźniejszość, a nie oczekiwanie.

Bo gdybyśmy myśleli o wieczności jako o czasie, który się nie kończy, to nie chcielibyśmy do niej iść, bo uznalibyśmy ją za nudną. To powiedziawszy, pozostaje ona tajemnicą dla ludzkich oczu.

Matematyk, żonaty, ma 7 dzieci i 13 wnuków. Powołanie przyszło późno w życiu, czym jest dla Ciebie powołanie?

- Wezwanie. "Vocare" to "wzywać". Jestem przekonany, że Bóg powołuje każdego z unikalnym planem. Bóg nigdy nie robi rzeczy seryjnie, każdy jest wyjątkowy. Czym jest świętość? To stawanie się takim, jakim Bóg chciał, abym był. Święty to ten, kto w pełni realizuje swoje powołanie.

Carlo Acutis powiedział: "Każdy rodzi się oryginalny i niestety umiera jako kserokopia". Święty to ten, który pozostaje oryginalny i to jest nasze powołanie.

Dla mnie powołanie to nie tylko to, czy wyjdę za mąż, czy będę księdzem itd. Z pewnością jest to część powołania, ale powołanie to także moje miejsce w Kościele, to, czego Pan ode mnie żąda, moja misja, to, jak jestem przez Niego powołany, by służyć - służyć Mu - w świecie. W tym sensie istnieje nieskończoność powołań i na tym polega ich piękno. Oczywiście, spełnieniem mojego powołania jest małżeństwo, bycie ojcem, dziadkiem itd., ale moim powołaniem jest także ewangelizacja, czynienie Boga znanym.

Powołanie zakłada coś szerszego, bardziej rozległego i coś, co dobrowolnie przyjmuję. Nie jest tak, że Bóg mnie powołał i postawił na szynach, jak pociąg, który jedzie po z góry ustalonej trasie i nie zbacza z torów. Kiedy ktoś wybiera inną drogę, która być może nie jest tym, czego Bóg dla niego chce, Bóg w jakiś sposób koryguje swój plan.

Czuję się też bardzo szczęśliwy, że żyję w tym czasie w historii. Bo w tym czasie, po Vaticanum II, jako laik mogę być pewien, że moim powołaniem jest świętość. Jako świecki przez całe życie byłem ewangelizatorem.

Czterdzieści pięć lat temu rozmawiałam z pewnym księdzem i powiedziałam: "Chciałabym być misjonarką", a on powiedział: "Ale jesteś mężatką i masz dzieci, to niemożliwe". Ale to było możliwe. Zostałem wybrany do ewangelizacji w pełnym wymiarze czasu - co za ogromna łaska! Wszyscy jesteśmy powołani do bycia świadkami wiary w świecie, ale ja miałem tę łaskę, że mogłem to robić w pełnym wymiarze czasu, we wspólnocie. I to jest dar Boga w moim życiu, za który dziękuję Mu każdego dnia.

Jean Luc Moens

To "powołanie", ta misja, o której wspominasz, urzeczywistnia się w Twoim życiu poprzez wspólnotę, do której należysz - Wspólnotę Emmanuel. Jaki jest charyzmat tej wspólnoty?

- Jak każdy charyzmat jest trudny do wyjaśnienia w kilku słowach, ale można powiedzieć, że podstawą jest wylanie Ducha Świętego. I to wylanie zmieniło moje życie. Byłem chrześcijaninem, ponieważ urodziłem się w chrześcijańskiej rodzinie: chodziłem na mszę w każdą niedzielę i co wieczór odmawiałem trzy Zdrowaśki przy swoim łóżku, nic więcej. Potem otrzymałem wylanie Ducha Świętego i zacząłem mieć osobistą relację z Bogiem, z Jezusem. Jezus stał się dla mnie osobą, z którą dużo rozmawiam. I którego staram się też słuchać (śmiech).

Nasza wspólnota narodziła się z wylania Ducha Świętego, a wraz z tym ważne są chwile braterskiej wspólnoty z innymi członkami wspólnoty. W rzeczywistości powołaniem Emmanuela jest uczynienie Boga znanym wszystkim ludziom, niezależnie od tego, czy są daleko, czy blisko Kościoła. Jej członkowie zobowiązują się wspólnie do przeżywania adoracji, współczucia dla potrzebujących, ewangelizacji, komunii stanów życia (świeccy, kapłani, osoby konsekrowane) oraz szczególnego nabożeństwa do św. Teresy z Lisieux, aby podążać drogą świętości.

Bo jak mówi Duch Święty? Często chcielibyśmy usłyszeć głos Boga: "Jean Luc, musisz to zrobić", ale zazwyczaj tego nie robimy. Słyszałem głos Boga w moim życiu, ale normalną rzeczą jest słuchanie braci, a Bóg przemawia przez braci.

Zawsze lubię robić porównania: czym jest charyzma wspólnoty? To jest jak koktajl. Kościół jest jak winiarnia, w której są wszystkie składniki, wszystkie należą do Kościoła. Każda wspólnota bierze pewne składniki w różnych ilościach.

Na przykład, jeśli weźmiemy składnik ubóstwa, ewangelizacji, miłości do Kościoła i dobrze to wymieszamy, mamy franciszkanów. Jeśli dodamy do tego przepowiadanie, studium, to mamy dominikanów; a jeśli weźmiemy wylanie Ducha Świętego, życie braterskie, adorację, współczucie dla ubogich... to wszystko dobrze wymieszamy. i voilàWspólnota Emmanuel. Która jest wyjątkowa. Ale w każdym koktajlu jest płyn bazowy lub główny składnik: dla nas jest nim wylanie Ducha Świętego i życie braterskie.

Charyzmat wspólnotowy jest w istocie drogą do świętości. Wstąpiłem do wspólnoty, aby być świętym, nic mniej. Chcę być świętym. I dzięki naszemu szczególnemu charyzmatowi i razem z moimi braćmi, a także dzięki innym elementom, które już wymieniłem, kroczę drogą świętości, ale oczywiście, która trwa całe życie, to nie jest tak, że jak wszedłem, to zostałem świętym, to jest droga i to jest moje prawdziwe powołanie. I to daje mi ogromną radość.

Byłeś moderatorem Charis do czasu, gdy zdecydowałeś się ustąpić ze względu na problemy zdrowotne swojej córki. Czy uważasz, że rodzina jest pierwszym miejscem, w którym materializuje się Twoje powołanie?

- Oczywiście, że tak. Moim pierwszym miejscem świętości, tego powołania, jest moja rodzina, a przede wszystkim moja żona. Nie ożeniłem się po to, by być na zewnątrz i robić inne rzeczy. Uważam, że powołanie do świętości, gdziekolwiek by ono nie było, jest przeżywane przede wszystkim w rodzinie; nie mogę zostać świętym z dala od mojej rodziny, od mojej żony. mimo moja rodzina.

Nie, mogę zostać świętym ponieważ Jestem żonaty, jestem ojcem, jestem dziadkiem i tam właśnie czeka na mnie Pan i kiedy powiedziałem, że Pan przemawia przez braci, Pan przemawia do mnie przede wszystkim przez moją żonę, bo nie mogę słuchać innych, nie słuchając najpierw mojej żony.

Wierzę, że dotarliśmy do momentu w historii Kościoła, w którym to wezwanie do świętości świeckich, małżeństw i całej rodziny staje się coraz wyraźniejsze.

Widzę, że zaczyna pojawiać się świadomość świętości rodziny:. Rodzina Ulmów, na przykład polska rodzina, zostanie beatyfikowana cała razem, jako rodzina: rodzice i sześcioro dzieci, a także siódme dziecko, którego się spodziewali.

Innym przykładem jest rodzina Rugamba w Rwandzie - pomagam w sprawie beatyfikacji i mam nadzieję, że wkrótce zostaną beatyfikowani - i tyle innych przykładów, które dają do zrozumienia, że życie małżeńskie jest również powołaniem do świętości, a Kościół chce dawać ten znak małżeństwom.

Nie chcę iść do nieba bez mojej żony. I chcę, żeby wszystkie moje dzieci, nawet teściowie, wszyscy poszli ze mną do nieba. I dlatego codziennie modlę się za każdego z nich.

AutorLeticia Sánchez de León

Biuletyn informacyjny La Brújula Zostaw nam swój e-mail i otrzymuj co tydzień najnowsze wiadomości z katolickim punktem widzenia.
Banery reklamowe
Banery reklamowe