Choć powołanie "było zawsze", życie Imanola Atxalandabaso nie było takie samo pod względem bliskości z Kościołem, która przedłużała się aż do lat czterdziestych. Jednak niepokój trwał nadal i Imanol postanowił wstąpić do seminarium, aby nie umrzeć bez pewności, że właśnie do tego powołuje go Bóg. I Bóg wygrał mecz, a raczej obaj wygrali, bo nie dość, że strzelił upragnionego gola, to jeszcze zapisał go "sine die". Wyświęcony na księdza w 2021 roku, rozmawiał z Omnes o tym powołaniu, reakcji rodziny i kolegów oraz grze, którą teraz prowadzi w "najlepszej drużynie".
Jak wygląda proces, w którym człowiek, którego życie jest "więcej niż skończone", decyduje się na zwrot i wstąpienie do seminarium w wieku 46 lat? Jak wyglądało jego życie wcześniej?
-To jest proces. Nie jest to zwrot z dnia na dzień. Powiedzmy, że w moim życiu pojawił się szereg spraw, nad którymi nie miałem najmniejszej możliwości zapanowania, a które sprzyjały: po pierwsze, odzyskaniu wyraźnego życia sakramentalnego, a po drugie, w oparciu o to pogłębienie, rozważeniu powołania jako opcji życiowej.
Prosiłem o pomoc i radę ludzi z mojego otoczenia i w końcu zostałem skierowany do rektora seminarium diecezjalnego, który towarzyszył mi przez ponad rok w procesie rozeznawania, aż zdecydowałem, że muszę zrobić krok i sprawdzić, czy to, co czuję, pochodzi od Boga. Zrozumiałem, że jedynym sposobem, aby się tego dowiedzieć, jest wstąpienie do seminarium i że z czasem wszystko stanie się jaśniejsze.
Zrozumiałem wtedy, że seminarium, oprócz tego, że jest przestrzenią formacji i modlitwy, jest także przestrzenią rozeznania. Z logicznymi ostrożnościami i obawami, ponieważ stawką było życie, które zostało stworzone i ukierunkowane i które mogło stać się albo sukcesem albo porażką mojego życia.
Pamiętam, że powiedziałem do rektora: "Nie mogę umrzeć nie wiedząc" i zabraliśmy się do pracy wiedząc, że będzie to proces, który będzie miał wzloty i upadki, jak każdy inny; ale wiedząc, że nie jestem sam. Miałem do dyspozycji najlepszego trenera i świetny zespół.
Podkreślam proces i nie sądzę, aby interesowało mnie to, jak wyglądało moje życie przed nim. Mówiąc wprost, że pracowałem w czymś, co lubię, bo nadal lubię, czułem się uprzywilejowany, że pracuję w czymś, co lubię, a na dodatek otrzymuję wynagrodzenie. W pracy, która ma również wymiar usługowy.
Czy powołanie było wcześniej ukryte, czy po prostu nie myślałem o tym, że jest to możliwe... w kategoriach piłkarskich: czy Bóg strzelił Brazylijczykom bramkę, czy ja widziałem, że to nastąpi, jak rzut karny?
-Powołanie zawsze było ukryte, niezależnie od stopnia mojego przylgnięcia do Pana w danym momencie lub, inaczej mówiąc, mojego oddalenia od Kościoła i od Boga.
Jak już zostało powiedziane, był to proces, więc nie możemy mówić o bramce Pana z filigranem, a raczej o długim, spornym, trudnym meczu, z błotnistym boiskiem, w niekorzystnych warunkach atmosferycznych, nawet, bardzo taktycznych i z bramką Pana w ostatniej minucie.
Dopóki sędzia nie zagrzmi końcowym gwizdkiem, mecz toczy się dalej.
Był to długi, zacięty, trudny mecz, z błotnistym boiskiem, w niesprzyjających warunkach atmosferycznych, wyrównany, bardzo taktyczny i z bramką w ostatniej minucie dla drużyny Pana.
Imanol Atxalandabaso
Jak życie modlitwy i poświęcenie się innym zmienia twoje perspektywy po podjęciu decyzji o zostaniu księdzem?
-Życie modlitwy, oczywiście. Zawsze żyłem nim w mniejszym lub większym stopniu, gdziekolwiek byłem i gdziekolwiek jestem. Może się to odbywać na wiele sposobów, z tą różnicą, że jako kapłan życie modlitwy i służby staje się życiowym wyborem.
Jest wypełnieniem podwójnego przykazania miłości, aby kochać Boga ponad wszystko i kochać bliźniego jak siebie samego.
Jak zareagowali znajomi, rodzina, w pracy, czy myślisz, że 20 lub 30 lat temu zareagowaliby tak samo?
-Reakcja rodziny była zupełnie normalna, niezależnie od stopnia dzisiejszej bliskości z Kościołem, wszyscy otrzymaliśmy chrześcijańskie wychowanie i wartości chrześcijańskie są w nas obecne, więc reakcja była reakcją akceptacji, a w wielu przypadkach wyraźnej radości.
Wśród przyjaciół kwestia dotyczyła przede wszystkim szacunku, radości, a byli nawet tacy, którzy mówili mi, że z jednej strony tęsknię za nimi, ale z drugiej nie. Ale najbardziej uderzyła mnie reakcja niektórych moich znajomych, otwarcie oddalonych od Kościoła, którzy mówili mi, że bardzo się cieszą z mojego powodu i że powinnam iść do przodu, że wszystko będzie dobrze, i nie ukrywali pewnej radości i zadowolenia.
Pracowałem w Biskajskiej Federacji Piłkarskiej i byłem tam od piętnastu lat; konkretnie byłem częścią zespołu zarządzającego kolegium sędziów, a także prowadziłem biuro. Kiedy już podjąłem decyzję o wstąpieniu do seminarium, zadzwoniłem do prezesa Federacji i poprosiłem go w odpowiednim czasie o znalezienie mi zastępstwa, ponieważ zamierzam opuścić organizację. Reakcja prezydenta była reakcją akceptacji i powiedział mi, żebym odpoczął, że będziemy przygotowywać papiery na urlop i że dopóki on będzie prezydentem, zawsze będę miał pracę w Federacji. Podziękowałam mu, ale nie powiedziałam, gdzie się wybieram.
Z kolei w pracy jedne z najbliższych osób, z którymi pracowałem, to ludzie wiary i współpracownicy w różnych rolach. Mogę opowiedzieć anegdotę, że na moim komputerze służbowym księgowość pewnej parafii była prowadzona przy użyciu programu księgowego, gdyż kwestor był funkcjonariuszem i wolontariuszem Federacji.
Kurs w seminarium rozpoczął się na początku września, a pod koniec lipca tegoż roku pewien wybitny przywódca piłkarski z Bizkaii powiedział mi, że zaprasza mnie na obiad i że chce mnie poznać. Oczywiście zgodziłem się, bo był jednym z tych ludzi, których spotyka się na swojej drodze i z którymi bardzo łatwo się zaprzyjaźnić. Zapytał mnie, co mam na myśli, a ja złożyłam to w całość, bo się martwił. Myślał, że odchodzi z Federacji, bo był nieszczęśliwy czy coś w tym stylu i czuł się winny. Uspokoiłam go, a on mi podziękował. Powiedział mi, że jest chory i że choroba postępuje z dnia na dzień. Zmarł w grudniu tego samego roku.
Myślę, że reakcja 20 czy 30 lat temu byłaby taka sama, z jednej strony radość i akceptacja; choć sekularyzacja nie była tak obecna. Myślę jednak, że wśród moich znajomych upływ czasu działa na ich korzyść; teraz wszyscy są bardziej dojrzali, doskonale zadomowieni w swoim życiu i z bardziej wzbogaconą perspektywą na życie.
"Powrót do klasy", choćby z seminarium, z młodszymi od siebie instruktorami, nie może być łatwy, prawda?
-Powrót do klasy rzeczywiście był dla mnie trudny, ale nie z powodu samego powrotu. Ale dlatego, że system uniwersytecki przeszedł reformę o takim rozmachu, że nie miał nic wspólnego z poprzednim. System boloński, oparty na pracy i ciągłej ocenie, uniemożliwia jednoczesne pogodzenie pracy i studiów. Do tego trzeba dodać ewolucję technologiczną, wdrażanie systemów intranetowych itp... Ale obecny system uniwersytecki ma jedną zaletę, a jest nią to, że nie ryzykuje się kursu w ciągu dwóch godzin, które trwa egzamin końcowy.
Ponadto różnica wieku z klerykami była nierówna, gdyż średnia wieku wydaje się być obecnie wyższa. Są seminarzyści w wieku 18 lat, ale także w wieku 30 lat i starsi. Muszę dziękować Bogu, że w naszym Seminarium zawsze panowała komunia, a gdy pojawiał się jakiś problem, mówiłem o nim z głową, by nie dopuścić do jego zagnieżdżenia i ta metoda zawsze się sprawdzała.
Co ciekawe, wiek formatorów był bardziej zbliżony do mojego niż pozostałych seminarzystów i to niewątpliwie dało mi możliwość dobrego kontaktu z nimi i bliskiej relacji osobistej ze względu na pokrewieństwo pokoleniowe.
Ale prawdziwą trudnością było dostosowanie się do rytmu życia w Seminarium; jest to rytm bardzo wymagający, aby spełnić swoją funkcję domu formacji, modlitwy i rozeznania.
Jak wygląda teraz Twoje życie, co sprawia, że jesteś najszczęśliwszy?
-W tej chwili właśnie zakończyłem ostatnią pracę naukową: kurs pastoralny w Diecezjalnym Instytucie Teologicznym i Duszpasterstwa oraz studia podyplomowe z zakresu zdrowia na Uniwersytecie Deusto. Wymagający kurs z wieloma godzinami zajęć i oczywiście pracą indywidualną. Chciałbym poświęcić więcej czasu na pracę duszpasterską, ale nie było to możliwe ze względu na COVID i działalność akademicką. Teraz, wraz ze zmianą roku akademickiego, zaczyna się to nowe życie, czy jak kto woli, wchodziłem stopniowo i wraz ze zmianą roku akademickiego będę w pełni włączony, choć łaska sakramentalna jest zawsze obecna.
To co mnie uszczęśliwia to przebywanie z ludźmi.
Imanol Atxalandabaso
Muszę wyraźnie podziękować osobom, z którymi łączyłem się w działalności duszpasterskiej, gdyż zawsze były pełne szacunku i rozwagi, świadome obowiązków przypisanych mi w porządku akademickim oraz zaplecza dla stopniowego włączania się w działalność ministerialną.
To co mnie uszczęśliwia to przebywanie z ludźmi. Na przykład kilka dni temu byłem cały dzień w szpitalu, byłem zmęczony i był to gorący dzień; gdy wyszedłem z parkingu usiadłem na ławce w cieniu, zostawiając torbę z całym ekwipunkiem po jednej stronie. Niecałe pięć minut później podeszły do mnie dwie starsze panie i przywitały się. Długo rozmawialiśmy, ale szybko minęło. Zrozumiałam, że to dwie kobiety, które mieszkają same i potrzebują porozmawiać. Więc nic, do usług. Byłam tam z nimi i cieszyłam się, że widzę ich szczęśliwych.