Jadąc na mule, opuścił Loyolę ubrany w swoje szlachetne szaty. Trasa, "Camino Ignaciano", prowadzi przez Logroño, Tudelę, Alagón, Saragossę, Fragę, Lleidę, Cerverę, Igualadę, do Montserrat i Manresy.
1. Montserrat, kilka krótkich dni
Łatwo jest odkryć Pielgrzyma, urzeczonego, wspinającego się na skały Góry, oddychającego dobrym zapachem "d'eixos penyals coberts de romaní", gdy nastaje wiosna. Natura stała się tronem dla tego, co jest teraz jej jedyną prawdziwą Królową. Pośród dumnego piękna masywu, Pielgrzym doświadczy trzech "inicjacyjnych" działań.
a) Po pierwsze, godzi w jego życie(Jakże wielu chciałoby móc pogodzić życie...!). Życie, które pociągałoby za sobą wiele sprzeczności, skorumpowane przez żądzę prestiżu i władzy. Sam mówi na starość: "Do 26 roku życia był człowiekiem oddanym próżnościom świata". Były to trzy intensywne dni przeglądania wszystkich "ciemnych" zakamarków jego historii, składania ich z bezgranicznym smutkiem w miłosierne ręce Boga i otrzymywania "sakramentalnego" pojednania z rąk opiekującego się nim mnicha Jeana Chanona. Mogła uwolnić się od swoich żałobnych dołów i gorzko, ale w spokoju, opłakiwać wszystkie absurdy, które często raniły osoby trzecie. Kto w ten sposób doświadcza wewnętrznego wyzwolenia, rodzi się na nowo!
b) Odarty z irracjonalności takich wewnętrznych szatZewnętrzne szaty szlacheckie, ubrania "prestiżu", które starały się ukazać wewnętrzną szlachetność, której nie posiadał, są dla niego niewygodne i przeciwwskazane. Schroniwszy się w największej tajemnicy, podchodzi do żebraka, odziera się z prestiżowych ubrań i wraz z nimi ubiera na swoją cześć "ostatniego", tego odrzuconego przez świat. Ze swej strony, z niewypowiedzianym spokojem wewnętrznym, ubiera się w "tkaninę, z której zwykle robią worki..., a ma ona wiele kolców... długich do stóp". Przyjął szaty ubóstwa, które stawiają go wśród tych, którzy nie liczą się w świecie.
c) Powinien być znaleziony kreskówkowy z mieczem, Jest "biedakiem", człowiekiem pojednanym, bez wrogów, bez chęci zdobycia czegokolwiek. Nie musi się już przed niczym bronić, nie potrzebuje już agresywnego miecza. Z tą zaskakującą wewnętrzną wolnością, którą osiągnął, "rozbroi" się jako rycerz, w akcie o "kontrkulturowych" konotacjach, w stylu swojego rycerskiego "imaginarium". W wigilię święta Zwiastowania Pańskiego spędza noc na modlitwie czuwania, klęcząc przed ołtarzem Matki Bożej. Rozbraja się i składa swój miecz u stóp Moreneta. Zmienił swoje paradygmaty, zainteresowania, przyszłość..., swojego Pana. Pielgrzym odnalazłby siebie w słowach, które Virolai śpiewa do Matki Bożej: "Amb vostre nom comença nostra història".
2. w dół góry
O świcie wyobrażamy go sobie schodzącego po dzikich górskich szlakach ze szczęściem, którego nigdy wcześniej nie zaznał. Kulawy, z nutą bólu zranionej nogi, ale przepełniony dziwną wolnością nigdy wcześniej nie doświadczoną tak głęboko.
W Pustelni Apostołów niektóre kobiety zaproponowały szpital dla ubogich w Manresie, w którym mógłby się zatrzymać na kilka dni. Musiał w spokoju delektować się swoimi przeżyciami z Montserrat i zapisać je w notatniku, który starannie prowadził od czasów Loyoli.
Nagle żandarm przerywa spokojny spacer Pielgrzyma: "Dałeś luksusową suknię żebrakowi? organłzy dla nieszczęśnika, którego nieświadomie skrzywdził, oddając mu swoje arystokratyczne ubranie, by samemu przyodziać się w ubóstwo.
Zaledwie dziesięć miesięcy temu, Pielgrzym był częścią organ. Teraz znajdujemy ognistego wojownika z Pampeluny ze łzami w oczach. Jego rekonwalescencja w Loyoli, długa cisza drogi do Montserratu, założycielskie doświadczenia w górach rozbijały zewnętrzne i wewnętrzne twardości jego osobowości.
Manresa, pierwszy okres
Szczęśliwie uwolniony od dotychczasowego życia, z "wielką odwagą i liberalnością" zamierza zdobyć świętość.
Zatrzymał się w szpitalu dla ubogich, gdzie mieszkał przez większość swoich jedenastu miesięcy w Manresie. W pragnieniu większej samotności, nie wiadomo kiedy, znalazł miejsce opuszczone i niedostępne: jaskinia.
Jaskinia jest jedną z jaskiń wydrążonych w okresie trzeciorzędu przez erozję rzeki. Nie był on łatwo dostępny. Ignacio dotarłby do niej, pokonując ścieżkę wśród chwastów, krzaków i pokrzyw. Balkon z widokiem na rzekę, z genialnym widokiem na Montserrat, mniej lub bardziej osłonięty gęstą trawą i krzewami, co dawałoby efekt samotności i bezruchu. Na tym balkonie, pod spojrzeniem Matki Bożej, miał wiele godzin głębokiego milczenia. Wiele rzeczy "wyciszyła"... I potrafiła "wsłuchać się" w głębię swojego serca i odnaleźć tętno Bożego Serca. I z serca Boga odkrył, że jest "posłany" do innych.
Kontrkulturowy styl życia
"Święty Dominik to zrobił, więc ja muszę to zrobić. Święty Franciszek zrobił to, bo ja muszę zrobić to". Pierwsze kroki urodzonego w Manresie Ignacego poprowadzą go drogami tej świętej i naiwnej emulacji.
Jeszcze kilka miesięcy temu szukał tylko zaszczytów, wyróżnienia się..., z niebywałą troską o swój wizerunek. Teraz nie będzie się przejmował swoim wyglądem fizycznym, pozwoli na zapuszczenie włosów i paznokci (kiedyś tak starannie pielęgnowanych), będzie rozczochrany, z małą higieną osobistą, o co jeszcze kilka miesięcy temu nigdy by się nie podejrzewał. Przekroczył "czerwone linie", udowadnia sobie, że zmienił strony, że postawił się po drugiej stronie historii, z ostatnimi i z Jezusem.
Modli się siedem godzin dziennie. Żyje szczęśliwie, w pełni, ze swoim wewnętrznym wyciszeniem przed Bogiem. Opiekuje się biednymi w Szpitalu, jego działania emanują miłosierdziem i przyjaźnią dla najuboższych. Jego stan to spokój, radość, odczuwanie wielkiej pociechy w tym nowym sposobie robienia i bycia.
Ignacy przybywa do Manresy z głębokim pragnieniem zdobycia świętości, honoru, z pragnieniem służenia swojemu nowemu Panu (Królowi wiecznemu), z jeszcze większą intensywnością niż miał w służbie "królów doczesnych". Przez całe życie był "zdobywcą" swojego statusu. Nawet podczas rekonwalescencji w Loyoli rozkoszował się myślami o wyczynach, jakich dokona w służbie wielkich panów lub księżniczki "najwyższej godności", której szukał w zadumie.
Przybywa "nieświadomy rzeczy Bożych", bez zdolności rozeznania, z silnym pragnieniem "czynienia" wielkich rzeczy dla Pana. W głębi duszy wciąż sączy się z niego egocentryzm, narcyzm. Musi "spojrzeć w lustro" i odkryć siebie honorowego, z nowym honorem, o którym teraz marzy, tak różnym od tego, którego doświadczył na kastylijskich dworach. Sam nadal jest "podmiotem", swoim "zaszczytnym" wizerunkiem. Wciąż wierzy, że może ją pokonać własnymi siłami, własnymi zdolnościami i możliwościami.
Pierwsze cztery miesiące to wielka żarliwość i duchowy spokój, wielka równowaga i wielkoduszność. Szybko jednak odkrywa, że nie "zdobył" świętości, że to, co zdobył, to gorycz jego wewnętrznych ciemnych studni, do których się zniża, a które, jak mu się wydawało, pogodził w Montserrat. W pewnym sensie jest jeszcze faryzeuszem z przypowieści, musi dojść do zrozumienia siebie jako celnika, a jednak przyjętego i przygarnianego przez Boga. Ignacy odprawia swoje "Ćwiczenia duchowe".
4. Drugi okres. Kruchość Ignacego
Od młodzieńczej euforii neokonserwatysty, do radzenia sobie z własnym wewnętrznym rozłamem
"Przyszła do niego silna myśl, która go zaniepokoiła, przedstawiając mu trudności jego życia, jak gdyby mówiono do niego w duszy: 'A jakże będziesz mógł ścierpieć to życie 70 lat, które masz przeżyć? Ale i na to odpowiedział wewnętrznie z wielką siłą...: 'O nędzniku, czy możesz mi obiecać jedną godzinę życia?
Dzielny obrońca Pampeluny gotowy do podążania za małym pieskiem
Pierwszy etap, który właśnie przedstawiliśmy, można streścić w dwóch słowach: "czyń" (wielkie pokuty, wielkie rzeczy) i "więcej" (więcej niż inni, więcej niż święci). Nierozsądna gorliwość, nawet jeśli ujawnia ogromną hojność. Ignacy uduchawia swoją próżność rycerza, teraz rycerz oddaje się swojemu nowemu Panu w najbardziej heroiczny sposób, jaki można sobie wyobrazić, z pokutami, modlitwami i czynami, aby "naznaczyć siebie bardziej niż kogokolwiek innego". Stara się zdobyć swojego nowego Pana "dziełami".
Jeszcze kilka miesięcy temu żył tylko po to, by zdobywać zaszczyty, sławę, ważne stanowiska w administracji królestwa Kastylii, teraz musi odkryć, że "świętość" nie jest "zdobyciem". Zdaje sobie sprawę, oszołomiony, że to, co zdobył, to właśnie jego "cienie", ciemne wody jego wnętrza "pogodzone" tylko powierzchownie w Montserrat.
Pokój, który otrzymał przed Dziewicą z Montserrat, został zburzony. Pamięć zaczęła go skrupulatnie strofować, przypominając mu o momentach życia, które, jak sądził, pozostawił pochowane w Montserrat. Popadł w głębokie spustoszenie i nękany skrupułami szukał spowiednika, któremu mógłby w kółko powtarzać swoje grzechy; nie mógł jednak pojednać się "z samym sobą", a wydawało mu się, że i z Bogiem.
Doświadczył własnej ograniczoności, radykalnej niewystarczalności, by udzielić sobie przebaczenia, niechęci, by oddać się w pełni w ręce Boga i puścić kierownicę swojego życia, którą zawsze sam kierował.
W swoim opuszczeniu powtarza Bogu, że byłby gotów pójść nawet za małym pieskiem, gdyby ten wskazał mu drogę do odnalezienia Boga. Najbardziej znaczącym momentem tego okresu jest rozpaczliwa "pokusa samobójstwa", gdy przebywa w pokoju w klasztorze dominikanów. Ten, kto był przyzwyczajony iść przez świat jako zdobywca, doświadczy, że honor, uczciwość, pojednanie, szczęście, świętość... nie są zdobywane, ale "otrzymywane": "wszystko jest łaską". Będzie to wielkie ignacjańskie odkrycie Manresy.
5. III okres. Wszystko jest łaską
Kiedy przyjął, że nie "kontroluje" wszystkiego, zaczyna go zalewać niespodziewane i w pełni "wolne" światło.
Poddanie się już nie twierdzy z Pampeluny, ale swojej wewnętrznej siły, nie chodzi już o przekazanie "broni zewnętrznej", ale "broni wewnętrznej" (samowystarczalność, "kieruję swoim życiem"...). Są to jego Ćwiczenia duchowe. Uczy się żyć w wierze i zaufaniu, pozwalać się prowadzić Bogu. Projekt dotarcia do Boga o własnych siłach załamuje się. Bóg uczy go, by odpuścił swoje ego, które jakoby było wszechmocne.
Wychodzi z zaułka, gdy doświadcza marności własnej "sprawiedliwości", by osiąść w "sprawiedliwości, która pochodzi od Boga" (Rz 1,21). W ten sposób rozpoczyna się trzeci etap życia Ignacego w Manresie. Nie musi już chronić się przed swoją zepsutą rzeczywistością, przed swoimi cieniami, przed swoim grzechem. Jego "paradygmaty" uległy zmianie.
To jest czas wielkiego oświecenia Manresy. Kiedy zakłada, że nie zdobywa "światła" Bożego przez całkowite pozostawienie siebie w rękach Pana, wtedy ogarniają go powtarzające się chwile "światła". oświetlenie.
Szczytowym momentem tego okresu jest "Oświecenie kardynała". Jest to moment łaski, niespodziewany, kulminacja całej drogi Pielgrzyma w dniach jego Manresy. Pewnego razu, nad rzeką Cardener, "oczy jego zrozumienia zaczęły się otwierać; i nie żeby widział jakieś widzenie, ale rozumiał i znał wiele rzeczy, tak duchowych, jak i dotyczących wiary i pism; wszystko wydawało mu się nowe". A potem dodaje: "w całym dyskursie swojego życia nie wydaje się, by osiągnął tak wiele, jak w tym jednym momencie".
Przybył do Manresy "arogancki i nie znający spraw Bożych". Nadal tchnął silnym egocentryzmem, wiarą we własne umiejętności i możliwości. Wyjechał z Manresy rozdysponowany i pokorny, doświadczony w rozeznawaniu duchów i w umiejętności pomagania innym.
Wewnętrzna "Droga" z jedenastu miesięcy w Manresie jest "założycielska", zostanie zebrana w sposób pedagogiczny w jego "Ćwiczeniach duchowych" i będzie tłem, z którego pisze "Konstytucje Towarzystwa Jezusowego". Wszystkie duchowości ignacjańskie i wszystkie prace duszpasterskie, społeczne, intelektualne, pedagogiczne, kulturalne... inspirowane przez Ignacego mają wzrok skierowany na tę Drogę.