Kilka miesięcy temu mój dobry przyjaciel, który od młodości jest zaangażowany w sprawy środowiska, powiedział mi o swojej frustracji z powodu ideologicznego dryfu niektórych obecnych ruchów ekologicznych, które mieszają troskę o środowisko z innymi kwestiami społecznymi, jego zdaniem mającymi niewielki lub żaden związek z ochroną przyrody.
Właśnie jednym z zagadnień, które zdaniem mojego przyjaciela najdobitniej wpłynęło na ten dryf od ekologizmu, był tzw. ekofeminizm. Termin ten zawdzięczamy francuskiej feministce, Francoise D'Eubonne, która ukuła go w połowie lat 70. ubiegłego wieku, aby opisać paralelizm między marginalizacją kobiet i przyrody, na które wpływ miało - zdaniem francuskiej myślicielki - patriarchalne i hierarchiczne społeczeństwo, łącząc pewne cechy kobiecości (takie jak otwartość na życie czy troska) z cechami przyrody. Wyzwolenie kobiet i wyzwolenie środowiska byłyby więc częścią tej samej walki.
Ekofeminizm zaczął się umacniać w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, różnicując się na różne gałęzie: jedne bardziej społeczne, charakteryzujące się windykacją i konfrontacją przeciwstawnych biegunów, inne bardziej kulturowe (lub spirytualistyczne), w których preferowano powrót do pogańskich tradycji kultu płodności i związanych z nią mitologii religijnych. W tych tendencjach zachodniego ekofeminizmu wyróżniają się pewne postaci, takie jak Petra Kelly, założycielka niemieckiej Partii Zielonych, czy filozofki Karen Warren, Carolyn Merchant lub Val Plumwood.
Z drugiej strony południowy ekofeminizm kładzie większy nacisk na wpływ degradacji środowiska na kobiety w społeczeństwach rozwijających się (poszukiwanie wody, żywności, zdrowia), podkreśla figurę matki i etykę opieki, zwracając jednocześnie uwagę na rolę kobiet w zachowaniu tradycyjnych form rolnictwa i zarządzaniu miastami.
Postaci Kenijki Wangari Maathai, laureatki Pokojowej Nagrody Nobla, czy Hinduski Vandany Shivy, jednej z propagatorek agroekologii i permakultury, są wyraźnymi wyrazicielkami tego nurtu.
Poza opiniami mojej przyjaciółki na temat tego, czy należy mieszać zaangażowanie w ochronę środowiska z innymi kwestiami społecznymi, uważam, że istnieje związek, być może głębszy, między ekologią a feminizmem, czy raczej między ekologią a kobiecością.
Z jednej strony ekologia podkreśla znaczenie różnorodności i współpracy między komplementarnymi podmiotami. Jest nie tyle przyjacielem konfrontacji, co współpracy. Z tego punktu widzenia zainteresowanie niektórych odłamów feminizmu tym, by kobiety były w permanentnej opozycji do mężczyzn lub, co gorsza, by ostatecznie dążyły do robienia tych samych rzeczy, które robią mężczyźni, nie ma większego sensu.
Oczywiście nie chodzi mi tu o wyrównywanie szans czy awans zawodowy i edukacyjny kobiet, z czym nie mógłbym się bardziej zgodzić. Chodzi mi o pewną obsesję niektórych feminizmów, by uznawać męskie wartości, które w niektórych przypadkach są raczej antywartościami, za coś godnego naśladowania. Uderza mnie liczba seriali i filmów, w których kobieca bohaterka poświęca się temu, by zadać tyle samo lub więcej ciosów niż jej męscy koledzy, tak jakby to czyniło ją bardziej godną pochwały.
Jak powiedziała mi kilka lat temu pewna studentka, czy nie byłoby rozsądniej, gdyby feminizm domagał się, by mężczyźni robili te same rzeczy, co kobiety? Być może, moim zdaniem, byłoby nawet lepiej, aby mężczyźni mieli te same szlachetne wartości, które mają kobiety, aby uczyli się od nich przyjmowania, dzielenia się i troski.
Innymi słowy, wydaje mi się, że społeczeństwu znacznie lepiej służyłoby zatrudnianie kobiet-geniuszy do zadań o większym znaczeniu społecznym niż bycie piłkarzem czy strażakiem, w tym do wielu czynności, które tradycyjnie były wykonywane przez kobiety i które są niezbędne, aby społeczeństwo było bardziej ludzkie, jak np. opieka nad innymi.
Ponadto wkład kobiet w zadania zajmowane wcześniej tylko przez mężczyzn powinien również przyczynić się do humanizacji tych zadań, zapewniając inną wizję, bliższą kobiecemu postrzeganiu rzeczy.
Z pewnością troska o środowisko naturalne byłaby jedną z nich, ponieważ kobiety - czy to z powodu instynktu materialnego, większej wrażliwości, czy też większej zdolności do kontemplacji - nie mam wątpliwości, że są bardziej zainteresowane i bardziej zaangażowane w ochronę przyrody niż mężczyźni. Wszystko to jest, oczywiście, stwierdzeniem ogólnym.
Płeć ma ogromny wpływ na zwyczaje i postrzeganie ludzi, nie mniejszy niż inny chromosom, ale nie determinuje ich charakteru, więc wszyscy możemy uczyć się z tego, co najlepszego wnoszą do nas inni, mężczyźni i kobiety, korzystając z kulturowej bioróżnorodności, która wzbogaca nas wszystkich.
Profesor geografii na Uniwersytecie w Alcalá.