Watykan

Papież prosi Marksa o pozostanie arcybiskupem Monachium

Franciszek nie przyjmuje rezygnacji kardynała Marxa z dalszego pełnienia funkcji arcybiskupa Monachium-Friesingen i potwierdza, że - jak prosi - "pilne jest 'przewietrzenie' tej rzeczywistości nadużyć i tego, jak postępował Kościół".

David Fernández Alonso-10 czerwca 2021 r.-Czas czytania: 5 minuty
kardynał marx

Niedawna rezygnacja kardynała Marxa przedstawiona papieżowi Franciszkowi, o której informowaliśmy w Omnes i o której można przeczytać tutaj tutajList, w którym kardynał wyraził chęć ustąpienia ze stanowiska szefa diecezji Monachium i Fryzji z powodu skandalu związanego z wykorzystywaniem dzieci w Niemczech, w geście potępienia, aby Kościół wziął na siebie odpowiedzialność, wywołał obfite spekulacje na temat tej sytuacji. Teraz przychodzi odpowiedź Ojca Świętego w liście opublikowanym dzisiaj, 10 czerwca 2021 r.

Kardynał Marx zawsze był siłą napędową w walce z nadużyciami, o czym świadczy jego zainteresowanie założeniem w tym celu fundacji w Monachium. Jako przewodniczący Konferencji Episkopatu był też siłą napędową synodalnego podejścia do kwestii braku wiarygodności Kościoła niemieckiego w wyniku tych skandali.

Jego relacje z papieżem Franciszkiem są oczywiste, o czym świadczy fakt, że Ojciec Święty powołał go do Rady Kardynałów, która ma na celu wspieranie papieża w rządzeniu Kościołem i reformowaniu Kurii Rzymskiej, papież Franciszek mianował go również przewodniczącym Rady ds. Gospodarki.

Reinhard Marx został mianowany arcybiskupem Monachium-Friesingen 30 listopada 2007 r., a kardynałem od 2010 r., kreowany przez papieża Benedykta XVI 20 listopada 2010 r. Otrzymał tytuł kardynała prezbitera św. Korbiniana. W tym czasie był najmłodszym członkiem Kolegium Kardynalskiego. W 2020 roku ogłosił decyzję o nieprzedłużeniu mandatu szefa Konferencji Episkopatu.

Poniżej reprodukujemy pełny list papieża Franciszka:

Drogi bracie,

            Przede wszystkim dziękuję za odwagę. Jest to chrześcijańska odwaga, która nie boi się krzyża, nie boi się uniżenia w obliczu ogromnej rzeczywistości grzechu. Tak właśnie uczynił Pan (Flp 2. 5-8). Jest to łaska, którą dał ci Pan i widzę, że chcesz ją podjąć i strzec, aby przynosiła owoce. Dziękuję.

Mówicie mi, że przeżywacie czas kryzysu i nie tylko wy, ale także Kościół w Niemczech przeżywa kryzys. Cały Kościół jest w kryzysie z powodu afery nadużyć; co więcej, Kościół nie może dziś zrobić kroku naprzód bez podjęcia tego kryzysu. Polityka strusia prowadzi donikąd, a kryzys trzeba podjąć w naszej wielkanocnej wierze. Socjologizmy i psychologizmy są bezużyteczne. Przyjęcie kryzysu, osobiście i wspólnotowo, jest jedyną owocną drogą, ponieważ z kryzysu nie wychodzimy sami, ale we wspólnocie i musimy też pamiętać, że z kryzysu wychodzimy albo lepiej, albo gorzej, ale nigdy tak samo.1.

Mówisz mi, że od ubiegłego roku prowadzisz refleksję: wyruszyłaś w podróż, szukając woli Bożej z decyzją przyjęcia jej, jaka by nie była.

Zgadzam się z Tobą w określeniu smutnej historii nadużyć seksualnych i sposobu, w jaki Kościół zajmował się nimi do niedawna, jako katastrofy. Uświadomienie sobie tej hipokryzji w sposobie przeżywania naszej wiary jest łaską, jest pierwszym krokiem, który musimy zrobić. Musimy wziąć odpowiedzialność za historię, zarówno osobiście, jak i jako wspólnota. Nie możemy pozostać obojętni na tę zbrodnię. Przyjęcie go na siebie to postawienie się w sytuacji kryzysowej.

Nie każdy chce przyjąć tę rzeczywistość, ale to jedyna droga, bo robienie "postanowień" o zmianie swojego życia bez "wrzucenia ciała na ruszt" do niczego nie prowadzi. Realia osobiste, społeczne i historyczne są konkretne i nie należy ich zakładać za pomocą idei; bo o ideach się dyskutuje (i dobrze, że tak jest), ale rzeczywistość trzeba zawsze zakładać i rozeznawać. Prawdą jest, że sytuacje historyczne należy interpretować za pomocą hermeneutyki czasu, w którym miały miejsce, ale to nie zwalnia nas od wzięcia odpowiedzialności i przyjęcia ich za historię "grzechu, który nas osacza". Dlatego, moim zdaniem, każdy biskup Kościoła musi wziąć to na siebie i zadać sobie pytanie, co powinienem zrobić w obliczu tej katastrofy?

"Mea culpa" w obliczu tak wielu błędów historycznych z przeszłości było robione niejednokrotnie w wielu sytuacjach, nawet jeśli osobiście nie uczestniczyliśmy w tym historycznym momencie. I to jest ta sama postawa, której się od nas dzisiaj żąda. Prosi się nas o reformę, która - w tym przypadku - nie polega na słowach, ale na postawach, które mają odwagę stawić czoła kryzysowi, zmierzyć się z rzeczywistością, bez względu na konsekwencje. A każda reforma zaczyna się od siebie. Reforma w Kościele została dokonana przez mężczyzn i kobiety, którzy nie bali się wejść w kryzys i dać się zreformować Panu. To jedyna droga, inaczej będziemy tylko "ideologami reform", którzy nie stawiają na szali własnego ciała.

Pan nigdy nie zgodził się na "reformę" (jeśli wybaczysz to wyrażenie) ani z projektem faryzeusza, ani saduceusza, ani zealoty, ani esseńczyka. Zrobił to swoim życiem, swoją historią, swoim ciałem na krzyżu. I to jest droga, droga, którą ty sam, drogi bracie, podejmujesz w swoim wyrzeczeniu.

Słusznie piszesz w swoim liście, że grzebanie w przeszłości do niczego nie prowadzi. Przemilczenia, zaniechania, przywiązywanie zbyt dużej wagi do prestiżu instytucji prowadzą jedynie do osobistej i historycznej porażki i sprawiają, że żyjemy z ciężarem "posiadania szkieletów w szafie", jak mówi powiedzenie.

Pilne jest "przewietrzenie" tej rzeczywistości nadużyć i tego, jak postępował Kościół, i pozwolenie Duchowi Świętemu, aby nas prowadził na pustynię spustoszenia, na krzyż i na zmartwychwstanie. Jest to droga Ducha, którą musimy podążać, a punktem wyjścia jest pokorne wyznanie: błądziliśmy, zgrzeszyliśmy. Nie zbawią nas sondaże ani siła instytucji. Nie uratuje nas prestiż naszego Kościoła, który ma tendencję do ukrywania swoich grzechów; nie uratuje nas siła pieniądza ani opinia mediów (tak często jesteśmy od nich zbyt zależni). Zostaniemy zbawieni otwierając drzwi Temu, który może to uczynić i wyznając naszą nagość: "zgrzeszyłem", "zgrzeszyliśmy"... i płacząc, i jąkając się najlepiej jak potrafimy, że "odejdź ode mnie, bo jestem grzesznikiem", dziedzictwo, które pierwszy papież pozostawił papieżom i biskupom Kościoła. A wtedy poczujemy ten uzdrawiający wstyd, który otwiera drzwi do współczucia i czułości Pana, który zawsze jest blisko nas. Jako Kościół musimy prosić o łaskę wstydu i niech Pan nas uchroni od bycia bezwstydną prostytutką z Ezechiela 16.

Podoba mi się sposób, w jaki kończysz swój list: "Z radością będę nadal kapłanem i biskupem tego Kościoła i będę nadal angażował się w pracę duszpasterską, o ile uznam to za sensowne i stosowne. Chciałbym przyszłe lata mojej posługi poświęcić intensywniej duszpasterstwu i zaangażować się w duchową odnowę Kościoła, o co niestrudzenie prosicie".

I to jest moja odpowiedź, drogi bracie. Kontynuuj jak proponujesz, ale jako arcybiskup Munchen i Freising. A jeśli kusi cię myśl, że potwierdzając twoją misję i nie przyjmując rezygnacji, ten Biskup Rzymu (twój brat, który cię kocha) nie rozumie cię, pomyśl o tym, co czuł Piotr przed Panem, kiedy na swój sposób przedstawił Mu swoją rezygnację: "Odejdź ode mnie, bo jestem grzesznikiem", i posłuchaj odpowiedzi: "Pasterzu moich owiec".

Z braterskim uczuciem.

FRANCISCO

Uwagi
  1. Istnieje niebezpieczeństwo, że nie przyjmiemy kryzysu i schronimy się w konfliktach, co jest postawą, która kończy się zaduszeniem i uniemożliwia wszelkie możliwe przemiany. Ponieważ kryzys ma w sobie zalążek nadziei, konflikt - przeciwnie - rozpaczy; kryzys pociąga za sobą... konflikt - z drugiej strony - oplątuje nas i prowokuje aseptyczną postawę Piłata: "Jestem niewinny tej krwi. To wasza sprawa" (Mt 27, 24) ... co wyrządziło i wyrządza nam tyle krzywdy.
Biuletyn informacyjny La Brújula Zostaw nam swój e-mail i otrzymuj co tydzień najnowsze wiadomości z katolickim punktem widzenia.