Santiago de Chile to miasto, które potrafi być zwodnicze. Po przyjeździe lotnisko oferuje powitanie i jakość najnowocześniejszych lotnisk na świecie. Protokoły zdrowotne podczas pandemii kowida zostały uznane i pochwalone jako najbardziej zaawansowane. Polityka szczepień była jedną z najbardziej udanych na świecie. Szybkie miejskie autostrady pozwalają w kilka minut przemierzyć różne dzielnice, w tym centrum finansowe z imponującymi wieżowcami. Te same autostrady pozwalają w kilka minut przenieść się z jednej z najbardziej eleganckich dzielnic stolicy Chile do jednego z najbardziej opuszczonych sektorów. Z jednej rzeczywistości do innej bardzo odmiennej w kilka chwil. To odległe światy współżyjące w tym samym mieście. I tak docieramy do Población La Pincoya, na północy Santiago, jednej z najbiedniejszych dzielnic stolicy Chile.
La Pincoya narodziła się w latach 30. XX wieku z okupacji robotników i wydaje się, że czas zatrzymał się kilka lat później: drewniane domy zbudowane na zboczach wzgórz, niepewne i prawie nieistniejące tereny zielone, przestępczość i handel narkotykami to chleb powszedni mieszkańców. W upalny styczniowy dzień, na półkuli południowej jest lato, w ośrodku Misericordia de La Pincoya wita nas francuski architekt-misjonarz Romain de Chateauvieux i opowiada nam swoją historię dla Omnes. Bardziej niż wywiad jest to rozmowa Chilijczyka mieszkającego we Francji z Francuzem mieszkającym w Chile... zakręty życia. Przechodzimy z hiszpańskiego na francuski i z francuskiego na hiszpański, nie zdając sobie z tego sprawy, być może dopiero wtedy, gdy odkryjemy akcent, jaki każdy z nas ma w języku ojczystym drugiego. Romain jest jedną z tych osób, z którymi rozmawia się tak, jakbyśmy znali się całe życie.
Romain de Chateauvieux spóźnia się na umówione spotkanie. Jest to coś, co często zdarza się ludziom, którzy poświęcają swoje życie na rozwiązywanie problemów innych ludzi. Nie są panami swojego czasu, ich harmonogramy są elastyczne, bo nie są od nich zależne. Romain ma około 40 lat, pochodzi z arystokratycznej francuskiej rodziny, jest żonaty z Reną, Brazylijką, z którą ma 5 dzieci. We Francji jego nazwisko kojarzy się z całym pokoleniem młodych przedsiębiorców społecznych, takich jak Yann Bucaille, założyciel Cafés Joyeux (gdzie pracownikami są osoby niepełnosprawne), czy Etienne Villemain, który założył Association pour l'Amitié i Lazare (mieszkania, w których studenci lub młodzi profesjonaliści mieszkają z bezdomnymi). Czas oczekiwania daje mi możliwość zwiedzenia ośrodka Misericordia - jego kaplic, klas, stołówki, konserwatorium - i porozmawiania z niektórymi osobami, które tam pracują, aby zrozumieć ich motywacje. Nie trzeba być geniuszem ani przyjeżdżać z daleka, by zdać sobie sprawę, że bardziej niż kilka budynków, to co zbudował francuski architekt-misjonarz jest oazą. Oaza w La Pincoya.
Jak to się dzieje, że Francuz osiedla się w La Pincoya?
-Bóg działał w zaskakujący sposób w moim życiu. Jako student architektury w Paryżu podróżowałem po Ameryce Południowej. W tym czasie, choć pochodziłem z rodziny katolickiej, porzuciłem życie wiary. W Brazylii, towarzysząc przyjacielowi księdzu w bardzo biednej dzielnicy, przeżyłem głębokie i osobiste doświadczenie nawrócenia, poczułem Jezusa bardzo blisko siebie i zrozumiałem, że On chce, abym służył ubogim: to właśnie w służbie ubogim znajdę szczęście, którego szukałem. Myślałem o tym, żeby zostać księdzem, ale w tym czasie poznałem Rena. Jest Brazylijką, pochodzi z bardzo skromnego środowiska społecznego. Staliśmy się bliskimi przyjaciółmi i odkryliśmy nasze powołanie do małżeństwa i misji. Tak też się stało, że wspólnie przemierzyliśmy cały kontynent autobusem i 10 lat temu osiedliliśmy się w Chile w służbie Kościołowi i najbiedniejszym z biednych. Nasza historia jest szczegółowo opowiedziana w książce "Misión Tepeyac".
Jak to jest być ojcem piątki dzieci, misjonarzem, architektem i przedsiębiorcą?
-Staram się jednoczyć wszystko w moim życiu modlitwą i relacją z Bogiem. Nasze dzieci podzielają naszą misję i są wielkimi graczami w ośrodku Misericordia. Jednocześnie prowadzą normalne życie dzieci w swoim wieku, chodzą do szkoły, mają swoich przyjaciół itp. Moim głównym zajęciem jest zarządzanie Misericordią na poziomie międzynarodowym z Chile, prowadzimy działalność w wielu krajach i mamy projekty, aby się rozwijać. Ta działalność pozwala mi od czasu do czasu ćwiczyć moją pasję do architektury, na przykład w projektowaniu tych budynków, sal lekcyjnych, czy kaplic, które budujemy z drewna przywiezionego z mojej francuskiej ojczyzny. I wreszcie, przez cały dzień jestem misjonarzem, bo na tym polega bycie chrześcijaninem. Konkretnie, w La Pincoya stale odwiedzamy rodziny, rozmawiając z nimi o Bogu i sakramentach. Co roku mamy dużo chrztów, małżeństw itp.
Co to jest miłosierdzie?
Misericordia International jest instytucją, która rozwija projekty społeczne i duszpasterskie w dziedzinie zdrowia i edukacji na peryferiach dużych miast we Francji, Stanach Zjednoczonych, Chile i Argentynie. Chcemy wkrótce otworzyć centrum w Hiszpanii i w Anglii. W głębszy sposób projekt Misericordia wynika z naszego przekonania, że miłosierdzie zmienia świat. Czyniąc własnymi dwa wielkie priorytety apostolskie Kościoła, jakimi są służba ubogim i głoszenie Ewangelii, chcemy być wielkoduszną i odważną odpowiedzią na wezwania papieża Franciszka do rozpoczęcia prawdziwej rewolucji: rewolucji czułości!
Czymś bardzo miłym w Misericordii jest to, że współpracujemy z wieloma instytucjami katolickimi i ludźmi o wielu wrażliwościach w Kościele. Widać to także we wszystkich świętych, których staramy się używać jako przykładów w klasach, obrazach, książkach: matka Teresa, ojciec de Foucauld, siostra Faustyna, chilijski święty Alberto Hurtado itd. Z czasem uświadomiłam sobie, że wszyscy święci, nawet jeśli bardzo się od siebie różnili, mieli tę stałą troskę o najuboższych. W tych dniach na przykład czytałem biografię świętego Josemaríi, który rozpoczął swój apostolat w biednych dzielnicach Madrytu.
Na jednej ze ścian wypisane jest słynne zdanie papieża Franciszka: "Miłosierdzie zmienia świat". Czy Mercy zmieniła La Pincoya?
-Z łaski Bożej, myślę, że tak. W tej dzielnicy jesteśmy miejscem przyjęcia i szkolenia dla dzieci i ich rodzin, dla osób starszych, matek w ciąży i ludzi ulicy. Dajemy dzieciom edukację, zajęcia muzyczne, taneczne, literackie itp. Wydaje mi się, że jedną ważną rzeczą, którą osiągamy, jest trzymanie ich z dala od złych wpływów, kiedy nie są już w klasach, ponieważ mogą przyjść tutaj, aby się bawić, uczyć, rozwijać, zamiast być na ulicy. Zajmujemy się osobami chorymi i starszymi oraz sprzątamy po nich. Jak mawiała Matka Teresa, to kropla w morzu - mamy tak wiele do zrobienia, jeśli naprawdę wierzymy, że Jezus żyje w ubogich!
Jakie widzisz różnice między działaniem we Francji i w Chile?
-Po pierwsze, widać wyraźną różnicę w sposobie wspominania o religii. We Francji panuje bardzo ostry instytucjonalny i prawny sekularyzm, co czasem oznacza, że katolicy muszą się trochę ukrywać. W Chile wygląda to zupełnie inaczej. Mimo, że Kościół i państwo są od prawie wieku rozdzielone, stosunek do religii nie jest konfliktowy. Tutaj na przykład nasza katolicka tożsamość jest bardzo wyraźna: kaplice, nasze przesłanie, szkolenia, które prowadzimy, i to nie sprawia nikomu problemów, jak mogłoby to mieć miejsce we Francji.
Trzeba też powiedzieć coś o ubóstwie. Powiedziałbym, że bieda istnieje w obu krajach, ale w Chile jest bardziej widoczna. Nie powinniśmy myśleć, że we Francji, ponieważ jest to naród bardziej rozwinięty, ubóstwo nie istnieje. Przeciwnie, jest bardzo obecna, ale jest bardziej ukryta, mniej widoczna i to jest część wyzwania, ponieważ trzeba ją odkryć.
Wreszcie, jeśli chodzi o naszą misję ewangelizacyjną, konteksty są bardzo różne. Chile to wciąż kraj bardzo mocno naznaczony kulturą i religią chrześcijańską. Z drugiej strony, nasza praca we Francji odbywa się w środowisku, w którym islam, antyklerykalizm i komunizm są bardzo obecne. Można powiedzieć, że we Francji prowadzimy "pierwszą ewangelizację", a więc nasz misyjny zapał prowadzi nas na przykład do przedstawienia Jezusa, Drogi, Prawdy i Życia, muzułmanom lub innym ludziom, którzy nigdy o Nim nie słyszeli.
Od lat Chile przechodzi bardzo silną transformację polityczną i społeczną. Jak postrzega Pan obecną sytuację w tym kraju?
-Tak jak w pozostałej części świata zachodniego, społeczeństwo chilijskie stopniowo się sekularyzuje i jest to wielkie wyzwanie dla katolików w tym kraju. Bardzo silny był również kryzys w Kościele chilijskim, który spowodował, że bardzo szanowana instytucja straciła swój prestiż i znaczenie jako podmiot społeczny. Jednocześnie od kilku lat do Chile przybywa wielu imigrantów, głównie Wenezuelczyków. Jak wiemy, te zjawiska migracyjne nie są łatwe do skanalizowania, ale myślę, że z duchowego punktu widzenia wielu z tych ludzi, którzy przybywają, którzy są bardzo biedni, ma wielkie bogactwo wiary i poczucie rodziny: mogą wiele wnieść do Chile. Wreszcie świat był też świadkiem kryzysu politycznego, procesu konstytucyjnego i ostatnich wyborów prezydenckich. Szczerze wierzę, że wszyscy musimy okazać więcej solidarności, zastanowić się, jak uczynić ten model społeczeństwa bardziej braterskim i humanitarnym. W szczególności my, katolicy, musimy wnieść swój wkład w ten proces pojednania.
Czy widzisz swoją przyszłość w Chile i jakie masz inne projekty?
-W Chile radzimy sobie bardzo dobrze, ale nasze powołanie jako misjonarzy popycha nas do ciągłego poszukiwania nowych wyzwań, bycia zawsze w ruchu, nie pozostawania w naszej strefie komfortu. To, co lubię, to początki projektu, ponieważ uważam, że mam ducha pioniera, przedsiębiorcy. W La Pincoya doszedłem chyba do punktu pewnego komfortu: mam już swoją rutynę, znam wszystkich, mówię w tym języku itd. Jestem gotowy na to, co Bóg chce i jestem gotowy robić to, co Bóg chce. Jestem gotowy na wszystko, czego Bóg chce i może się okazać, że w pewnym momencie poprosi mnie o opuszczenie tej pięknej ziemi, jaką jest Chile.