Istnieje sposób działanialub raczej modus vivendiJest to przesłanie papieża Franciszka i jego pontyfikatu, które każdy z nas powinien starać się naśladować, próbując naprawdę wejść na ścieżkę pokoju i braterstwa.
To właśnie przychodzi na myśl, gdy spojrzymy wstecz na godziny poprzedzające przyjęcie papieża do szpitala poliklinicznego Gemelli w dniu 7 czerwca. Przed udaniem się do tego szpitala w Rzymie w samochodzie, jak każdy inny pacjent, Ojciec Święty i tak chciał odbyć swoją zwykłą środową audiencję, spotykając się na koniec z nowożeńcami i wiernymi obecnymi na Placu Świętego Piotra. Papież nie pozwolił, aby ból, który dręczył go przez kilka dni, zawładnął nim, ale pozwolił, aby jego serce wypełniło się miłością i troską o innych.
Aby zrozumieć, że nie był to odosobniony przypadek, wystarczy przewinąć taśmę kroniki tego wydarzenia i cofnąć się do przeddzień jego rezygnacji 15 czerwca: Franciszek, wciąż rekonwalescent po operacji laparotomii, chciał pocieszyć dzieci hospitalizowane na oddziale onkologii i neurochirurgii dziecięcej rzymskiego szpitala. A kiedy opuścił Poliklinikę Gemelli, by wrócić do Watykanu, odpowiedział tym, którzy zapytali go, jak się czuje, wyrażając smutek z powodu osiemdziesięciu migrantów, którzy zginęli w katastrofie statku u wybrzeży Grecji.
Krótko mówiąc, Papież jest nieustannym ćwiczeniem w samookreślaniu się, niemal opróżnianiu, aby zrobić miejsce na potrzeby zranionej ludzkości, która potrzebuje zrozumienia i czułości. Gdyby każdemu z nas udało się, choćby tylko częściowo, wcielić to w życie modus vivendiZ pewnością bylibyśmy lepsi.