Juraj Šúst studiował filozofię na Uniwersytecie w Trnawie, gdzie uzyskał również tytuł doktora. Jest aktywną osobą znaną słowackiej opinii publicznej głównie jako prezes Stowarzyszenia Ladislava Hanusa (SLH) i organizator festiwalu "Bratysławskie Dni Hanusa" (BHD).
BHD to festiwal skupiający się na dyskusjach o kulturze chrześcijańskiej i zaangażowaniu. Oferuje różnorodne wykłady, debaty, warsztaty i występy artystyczne, które mają na celu połączenie wiary chrześcijańskiej z aktualnymi kwestiami społecznymi i kulturowymi. Festiwal odbywa się w Bratysławie, a w ostatnich latach przyciągnął takie osobistości jak Robert P. George, Scott Hahn i Philip-Neri Reese, O.P.
Historia Hanusa i jego zaangażowanie w SLH i BHD świadczą o potrzebie otwartego dialogu między wiarą, świeckim światem i kulturami, a także o kluczowej roli świeckich we współczesnej edukacji katolickiej i życiu intelektualnym.
Podczas tegorocznego BHD jednym z gości był profesor Robert P. George, który podczas jednej z sesji opowiadał o swoim małym intelektualnym nawróceniu. Zdarzyło się, że na jednym z zajęć fakultatywnych został przydzielony do przeczytania tekstu, którym nie był zbytnio zainteresowany. Poszedł do biblioteki, aby go przeczytać, a kiedy to zrobił, doświadczył intelektualnego nawrócenia. Był to "Gorgiasz" Platona i był to punkt zwrotny dla profesora George'a: postanowił wtedy nie szukać wokół siebie tego, co mu się podobało i poświęcić się tylko jednej rzeczy: poszukiwaniu prawdy.
Czy doświadczyłeś podobnego nawrócenia intelektualnego i jaka była Twoja droga do filozofii?
- W liceum szukałem sposobu na nadanie sensu swojemu życiu. Moja rodzina wywodziła się ze środowiska katolickiego, niezbyt refleksyjnego intelektualnie, ale jednocześnie szanowałem je. Jednocześnie jednak byłem zszokowany tym, co oferowała mi kultura świecka: często wydawała mi się, nawet w dobrym sensie, bardziej zorientowana na działanie, bogatsza niż to, co widziałem w moim katolickim świecie.
Dorastałem z tymi dwiema perspektywami i w pewnym sensie wybrałem filozofię, aby je rozwiązać. Ostatecznie studia filozoficzne okazały się dla mnie rozczarowujące. Studiowaliśmy tam historię filozofii, podczas gdy ja chciałem zająć się moimi egzystencjalnymi pytaniami, takimi jak Platon i Sokrates. Ale w trakcie studiów poznałem też konkretną osobę, która była dla mnie kimś w rodzaju Sokratesa i to mnie nakręciło.
Kto był dla Ciebie filozoficznym wzorem do naśladowania?
- W tamtym czasie sympatyzowałem z liberalnymi filozofiami, a także starałem się żyć po katolicku.
Czytałem ideę społeczeństwa otwartego Poppera i wydawało mi się to rozsądne, ponieważ chodziło o otwartość na wszystkie punkty widzenia w społeczeństwie; był przeciwny marksizmowi i komunizmowi oraz reżimom totalitarnym. W tamtym czasie wydawał mi się również tolerancyjny wobec religii.
Jak przeszedł od Poppera do tomizmu?
- Popper interesował mnie podczas studiów, ale to, czego zawsze brakowało mi w jego filozofii, to fakt, że nie dawał odpowiedzi na wielkie pytania. Odpowiadał jedynie na pytania praktyczne i pragmatyczne, dotyczące tego, jak żyć razem, nie antagonizując się nawzajem. Ale dla mnie, jako młodej osoby, interesowało mnie, czym jest prawda, jak powinienem żyć, a on nie dał mi na to odpowiedzi... Więc to mi nie wystarczało. Platon otworzył dla mnie klasyczne pytanie, poszukiwanie prawdy, a później natknąłem się na Augustyna, który wywarł na mnie wpływ jako bardzo sugestywny myśliciel, a także radykalny katolik. To mnie przyciągnęło i powiedziałem sobie: muszę być tak radykalnym katolikiem jak on. Augustyn głęboko mnie poruszył i pomógł mi odkryć piękno Tomasza.
Jak to się stało, że wyruszyłeś w tę osobistą filozoficzną podróż do SLH, która otwiera drzwi filozofii i poszukiwania prawdy dla wielu innych młodych ludzi?
- Przyszedłem do SLH około roku po rozpoczęciu jego istnienia.
Na początku moje nastawienie było letnie: czułem trochę, że nie trafiam do innych, niektóre opinie wydawały mi się pozą, ale stopniowo to się zmieniało i kiedy zaproponowano mi bycie częścią zespołu szkoleniowego tej społeczności, zgodziłem się.
Podczas studiów w Krakowie uczestniczyłem w festiwalu Dni Tyszowieckich, w którym brali udział lokalni i zagraniczni filozofowie, w tym ówczesny Robert Spaemann. Byłem zafascynowany faktem, że wielu młodych ludzi uczestniczyło w tych konferencjach. Nigdy nie doświadczyłem czegoś takiego na Słowacji i powiedziałem sobie: "Chciałbym mieć coś takiego w moim kraju!
A teraz mamy to.
- Mamy to.
Stowarzyszenie Ladislava Hanusa organizuje również Dni Hanusa w Bratysławie, festiwal, na którym prelegenci i publiczność tworzą dynamiczną społeczność. W tym roku, w ramach dyskusji z prof. Robertem P. Georgem, starszy człowiek, który przeżył komunizm na Słowacji, zadał pytanie, jak to możliwe, że w ciągu czterdziestu lat komunizmu - kiedy Kościół był prześladowany - byliśmy w stanie przekazywać wiarę młodym ludziom, a teraz, w ciągu (prawie) czterdziestu lat konsumpcjonizmu, nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Czy uważasz, że SLH jest w jakiś sposób sposobem na sukces w przekazywaniu wiary?
- Nie będę wypowiadał się za innych, ale dla siebie mogę powiedzieć, że SLH pomogło mi racjonalnie zareagować na kwestie, których naucza Kościół, ale które w tamtym czasie nie były dla mnie całkowicie jasne: aborcja, moralność seksualna, relacje między Kościołem a państwem.
SLH pomogło mi na wiele sposobów znaleźć lub przynajmniej poszukać racjonalnych podstaw dla tego, czego naucza Kościół. Dla mnie SLH zmieniło życie w tym sensie i chciałbym, aby SLH miało taki wpływ na wszystkich, którzy się z nim zetkną.
W zeszłym roku Scott Hahn przyjechał do BHD, a obecność takiej osobowości, która ma ponad 10 tytułów wydanych na Słowacji, odbiła się szerokim echem wśród ludzi. Jak to było możliwe?
- Kryje się za tym miła historia. Biskup pomocniczy Bratysławy, Jozef Haľko, często powtarzał nam: "Zaproś Scotta Hahna". Najpierw próbowaliśmy oficjalnie za pośrednictwem strony internetowej Scotta. Nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. Potem dowiedzieliśmy się, że nasz były student studiował w Trumau w szkole teologicznej z synem Scotta Hahna. Okazało się również, że na Słowacji jest emerytowany ksiądz, który spędził długi czas w Stanach Zjednoczonych, gdzie był kapelanem wojskowym. Był entuzjastycznie nastawiony do pomysłu zaproszenia Scotta Hahna na Słowację i pomógł nam go zrealizować. Wszystkie te rzeczy złożyły się w całość.
Jak to było mieć tutaj Scotta Hahna?
- Bardzo miło. Chcieliśmy, aby Scott nie tylko był na naszym festiwalu w tym tygodniu, ale także spotkał się z księżmi, biskupami i to wszystko zaowocowało. Scott był entuzjastyczny i myślę, że przyniosło to wiele owoców, zwłaszcza dla księży.
W tym roku do BHD przybył o. Philip Neri Reese, a w ubiegłym roku o. Thomas White. W tym roku gościliśmy również Matta Fradda, świeckiego znanego z podcastu "Pints with Aquinas". Jaki jest jego związek z tomizmem?
- Bardzo żarliwy. Postrzegam tomizm jako intelektualną tradycję Kościoła katolickiego, która nie powstała przypadkowo. Jest to połączenie klasycznej filozofii greckiej z wiarą chrześcijańską, które było kultywowane przez wieki. To prawda, że w XIX wieku przeszedł kryzys redukcji do manualizmu, który wywołał opór dwóch pokoleń. Ale ani krytyka biblijna, ani sama nauka biblijna nie mogą istnieć samodzielnie bez wysokiej jakości filozofii, a tomizm dziś mocno powraca. Dziś tomizm jest jedyną istotną teologią, która może zarówno bronić wiary, jak i prowadzić dialog z kulturami religijnymi i świeckimi.
Niektórzy myśliciele twierdzą, że tomizm jest po prostu niemodny....
- Dzisiejszy tomizm jest znacznie bogatszy niż kiedyś, ponieważ nawet postępy w studiach biblijnych można na niego przełożyć. A ze względu na XX-wieczny nacisk na inne filozofie, takie jak fenomenologia, współczesny tomizm może czerpać także z nich. Nie musi zamykać się w ścisłych sylogizmach, ale może być bardzo zróżnicowaną teologią i filozofią. Ze swojej strony bardzo się cieszę, że są dziś jeszcze dobrzy tomiści, których warto zaprosić na nasz festiwal.
Ladislav Hanus, od którego imienia pochodzi nazwa SLH, był katolickim księdzem; ty jesteś świeckim, ojcem dużej rodziny. Alfonso Aguiló, jeden z gości tegorocznego BHD, również mówił o tym, że historycznie edukacja katolicka była w rękach księży i zakonników, a teraz przechodzi w ręce świeckich. Czy możemy powiedzieć, że ta zmiana zachodzi również w dziedzinie intelektualistów i czy czujesz się częścią tej zmiany?
- Nie jestem pewien, czy czas świeckich nie nadszedł z powodu kryzysu księży i zakonników. Podoba mi się, gdy w edukacji istnieje współpraca świeckich i duchownych, a także wierzę, że rola księdza jako nauczyciela jest w pewnym sensie niezastąpiona. Byłoby wielkim błędem, gdyby świeccy zaczęli odzyskiwać tę rolę. Myślę, że przynajmniej na Słowacji ta tendencja nie jest tak silna i wydaje mi się to właściwe. Jednocześnie prawdą jest, że w Kościele w ostatnich dziesięcioleciach mamy świadectwa różnych świeckich w różnych krajach, którzy podjęli wiele inicjatyw i myślę, że ta nowa era może również nauczyć nas czegoś nowego o współpracy między księżmi i świeckimi.
Wspomnieliśmy o Alfonso Aguilarze i edukacji. Aguiló uważa, że edukacja domowa jest reakcją na fakt, że musimy bronić się przed tym światem i że nie jest to idealna reakcja. Uważa, że nie powinniśmy wycofywać się z przestrzeni publicznej, ale pozostać w niej i być obecni w instytucjach edukacyjnych. Jesteś ojcem sześciorga dzieci, które uczą się w domu, jakie jest Twoje doświadczenie i opinia na ten temat, czy jest to kontrowersyjne pytanie?
- To doskonałe pytanie. Mam swoje zdanie na ten temat. Zobaczmy od czego zacząć...
To prawda, że edukacja domowa jest reakcją. Jest reakcją na kryzys edukacji katolickiej. Kryzys ten jest głębszy na Zachodzie, ale jest już obecny także na Słowacji. A kryzys polega na tym, że szkoły katolickie są katolickie z nazwy, że tak powiem, ale ponieważ nie podkreślają już ortodoksji wiary nauczycieli, a zwłaszcza uczniów, kultura w tych szkołach jest jakby nieodróżnialna od kultury świeckiej, w której religia i jej przejawy są rodzajem naklejki. Dziś, nawet na Słowacji, dostrzegam, że Kościół rozumie szkoły katolickie jako przestrzeń ewangelizacji uczniów i dzieci. Moim zdaniem jest to godne ubolewania.
Czy uważasz, że szkoła nie jest odpowiednim miejscem do ewangelizacji?
- Z pewnością potrzebujemy szkół, w których jest miejsce na ewangelizację, ale potrzebujemy także szkół, w których jest miejsce na katechezę, na wzrost w wierze. Aby ta przestrzeń się otworzyła, konieczne jest, aby były tam dzieci i nauczyciele, którzy podzielają wiarę katolicką, którzy kochają Jezusa Chrystusa i chcą nauczyć się kochać Go jeszcze bardziej, zaczynając od poznania prawdy. A znając prawdę, będą jeszcze bardziej kochać Chrystusa. I to musi być jasne, jednoznaczne, bezkompromisowe i oczywiste dla wszystkich podmiotów zaangażowanych w daną szkołę.
Czy ewangelizacja i katecheza mogą odbywać się w tej samej instytucji, czy też potrzebujemy dwóch różnych typów szkół?
- Potrzebujemy dwóch rodzajów szkół. Szkoły według Benedykta, "ora et labora", gdzie istnieje "regula" lub reguła, gdzie możemy nauczyć się żyć zgodnie z katolickim źródłem, bez kompromisów. Szkoły, które mogą być latarnią w sąsiedztwie, w regionie, w którym się znajdują.
Potrzebujemy także szkół według św. Dominika, jak powiedział mi ojciec Philip-Neri Reese, kiedy był w Bratysławie na BHD. Szkół, w których panuje katolicki duch, katolicki umysł, gdzie tradycja katolicka jest zachowana w pełni, a jednocześnie nauczyciele są w stanie komunikować się ze współczesnym światem. Szkoły, w których każdy może się uczyć.
Nawet niekatolicy?
- Nawet niekatolicy. Moim zdaniem o. Reese odnosił się głównie do uniwersytetów, chociaż mogę sobie wyobrazić również szkoły średnie tego rodzaju. Ale moim zdaniem uniwersytety najlepiej się do tego nadają. W takich szkołach kultura katolicka może wkraczać do współczesnego świeckiego świata. I może w pewnym sensie pokazać temu światu, że ma najlepsze przesłanki, by być arbitrem zdolnym do dialogu między kulturami, między religiami, między sekularyzmem a religią, ponieważ ma ogromną tradycję tomistycznej filozofii realistycznej. To, co zrobiła w przeszłości z kulturą arabską i żydowską, może dziś osiągnąć z obecnymi kulturami, które tworzą współczesne społeczeństwo. Są to dwa rodzaje szkół, których potrzebujemy. Nie potrzebujemy natomiast formalnych szkół katolickich.
Więc powodem, dla którego wybrałeś edukację domową, jest brak uczciwych szkół katolickich?
- Tak, ale jest jeszcze jeden powód. Edukacja w domu w pierwszych latach życia jest bardzo piękna. Rodzice są pierwszymi wychowawcami, a edukacja to nie tylko kształcenie, ale także szkolenie. To naturalne, że dzieci uczą się podstaw matematyki, języka, religii itp. przy kuchennym stole. I uczą się tego jako integralnej części swojego życia. Nie chodzi o to, że muszę się czegoś nauczyć do egzaminów i dzięki temu dostanę się do jakiejś dobrej szkoły i rozpocznę udaną karierę, ale o to, że uczę się wszystkiego jako integralnej części mojego codziennego życia. I w tym kontekście ważna jest nie kariera, nagrody i dyplomy, ale życie wiarą katolicką w piękny sposób, w pełni, w jedności z tradycją i w pełnej jedności z codziennym życiem. A gdzie można to lepiej osiągnąć niż w kręgu rodzinnym? Edukacja domowa nie jest więc tylko ucieczką od świata, czy opcją pozostawioną, gdy wszystko inne zawiedzie. Przynajmniej w pierwszych latach życia jest to również naturalna i atrakcyjna opcja.
Czy twoje dzieci nie tęsknią za przyjaciółmi?
- Edukacja domowa nie musi odbywać się w izolacji. The rodziny Spotykać się, koordynować, inspirować, a dziś, dzięki technologii, łączenie się i komunikowanie jest łatwiejsze niż w przeszłości. Ale może to stać się wyzwaniem, jeśli nie mieszkasz w społeczności, w której są inne rodziny zainteresowane nauczaniem domowym.
Co sądzisz o treściach nauczania w dzisiejszych szkołach?
- W dzisiejszych czasach istnieje tendencja do uczenia dzieci myślenia, ale często jest to tylko listek figowy w obliczu niepewności co do tego, co myśleć. Nie mówimy dzieciom, co mają myśleć, ponieważ sami nie wiemy, co myśleć. Ale oczywiście krytyczne myślenie jest dobre samo w sobie. Musimy jednak uczyć dzieci myślenia w taki sposób, by wiara nie była dla nich tylko etykietką, ale by światło wiary oświetlało ich myślenie w każdym obszarze ich życia. Jest to coś, co musimy na nowo odkryć i przywrócić. Ponownie połączyć się z czymś, co kiedyś tam było, a nawet to wzmocnić.
J.J. Rousseau jest znany ze swojej książki "Emilie ou l'éducation", ale paradoksalnie nie zajmował się swoim synem. Masz sześcioro dzieci, jak sobie radzisz, jak łączysz swoją wspaniałą pracę z opieką nad rodziną?
- Staram się nie oddzielać pracy od rodziny. Chcę, aby moje dzieci widziały, co robi ich ojciec i że mogą to polubić. Aby nie postrzegały pracy jako czegoś, co odciąga ich ojca od rodziny, ale jako coś, z czego one również mogą czerpać korzyści. Moim celem wychowawczym jest, aby moje dzieci widziały w swoim ojcu, że kocha Chrystusa, że jest to coś, z czego nigdy nie zrezygnuje, że razem świętujemy niedzielę, że poświęcamy ją Bogu, naszemu Panu, że razem chodzimy na Mszę Świętą, że jemy razem w niedzielę.... i ma to pierwszeństwo przed wszystkim innym, przed jego przyjaciółmi itp. Nie zawsze przyjmują to z entuzjazmem, ale nalegam na to i myślę, że jeśli jest jedna rzecz, którą przekażę moim dzieciom, to przynajmniej to: że tata nie tylko mówił o Bogu, ale żył swoją relacją z Nim.
Jaki świat chciałbyś zostawić swoim dzieciom? Gdzie pokładasz nadzieję w kulturze Zachodu?
- Musi być więcej rodzin, które starają się żyć radykalizmem wiary, rodzin, których dzieci są następnie nasionami chrześcijańskiego życia, które pewnego dnia wzrosną i rozkwitną. Chociaż może to nie przynieść całkowitej zmiany na poziomie społeczeństwa, będzie wiele oaz, w których ludzie będą mogli zostać dotknięci miłością Chrystusa.
Wierzę, że będzie to wymagało od nas, chrześcijan, męczeństwa. Również w życiu codziennym, ale być może także w innych, trudniejszych sytuacjach. Wierzę, że ponieważ sekularyzm jest coraz bardziej agresywny, będzie dochodzić do starć z wiarą, a jeśli ktoś nie chce być letni, ale jednoznaczny, będzie musiał polegać na rycerskim elemencie życia. Jest to również coś, na co staram się ukierunkować moje dzieci.