Gdy przechodzimy przez główne piętro pałacu biskupiego w drodze do jego biura, biskup Joseph Bonnemain wskazuje na kilka obrazów zamówionych przez jednego z jego poprzedników, przedstawiających cnoty biskupa. Uśmiecha się i komentuje, że są one "zaproszeniem do rachunku sumienia". Nie pytam go, co jest bardziej potrzebne, ale zwracam uwagę na przedstawienie biskupa "prudentissimus". Zgodnie z tym, co Josef Pieper pisze o roztropności, u osoby roztropnej "poznanie rzeczywistości" byłoby "kształtowane w kierunku realizacji dobra" i wydaje mi się to bardzo odpowiednie w kontekście tego spotkania.
Monsignor Bonnemain wyjaśnia, że ten "pałacowy" obszar domu nie jest już funkcjonalny i że, gdy uda się zebrać niezbędne pieniądze, jego zamiarem jest przywrócenie go i udostępnienie zwiedzającym. Stolica biskupia Chur (po angielsku Coira lub Cuera) ma długą historię. Istniała już w V wieku; jest najstarszą w Szwajcarii, a tym bardziej najstarszą na północ od Alp.
Przez kilka godzin prowadziłem ożywioną rozmowę z księdzem Josephem Bonnemainem. Rozmawialiśmy po hiszpańsku: Bonnemain urodził się w Barcelonie i mówi płynnie, choć od czasu do czasu z niepewnością, która jest logiczna dla kogoś, kto nie używa języka na co dzień.
Jeśli chcesz, zacznijmy od bliższego przyjrzenia się osobie biskupa Chur. Kim jest Joseph Bonnemain?
- Uczeń. Myślę, że poznanie Boga i poznanie człowieka jest jak zanurzenie się w dwóch nieskończonościach. Dlatego jestem coraz bardziej świadomy, że trzeba się uczyć. W młodości słyszałem, jak mówiono o pierwszych chrześcijanach: "Zobaczcie, jak oni się kochają". To zdanie trochę mnie zdenerwowało, ponieważ pomyślałem: "zobacz, jak kochają", a nie "jak kochają": jak kochają, z miłością otwartą na wszystkie stworzenia.
Pragnienie, by nauczyć się kochać, zawsze mi towarzyszyło. Tego człowiek uczy się do końca życia. Jest to również temat przewodni "Fratelli tutti"od papieża. Jestem czeladnikiem.
W szwajcarskiej opinii publicznej dobrze znane są dwie cechy charakteru, które prawdopodobnie są ze sobą powiązane. Pierwszą z nich jest zamiłowanie do sportu...
- Mój ojciec był wielkim sportowcem i uprawiał wszystkie rodzaje sportów. Kiedy miałem miesiąc, zapisał mnie do klubu pływackiego w Barcelonie, gdzie mieszkaliśmy, i zabierał mnie na basen. Zawsze dużo pływałem. Kiedy byłem studentem, zacząłem mieć problemy z plecami, a konkretnie z karkiem i zacząłem ćwiczyć z ciężarkami. Uprawiałem też jogging, grałem w piłkę nożną i inne rzeczy, ale nigdy nie byłem fanatykiem. sportowiec.
Potem starałem się regularnie uprawiać sport, w zasadzie dwa razy w tygodniu: ponieważ zawsze bardzo to lubiłem, a może także trochę z próżności, aby utrzymać się w dobrej formie. Odkąd jestem biskupem, jest to dość trudne. Jeśli uda mi się, z pewnym wysiłkiem, pójść na siłownię raz w tygodniu, to już jest osiągnięcie. Kiedy zostałem biskupem, jeden z kanałów telewizyjnych chciał nakręcić o mnie program i między innymi sfilmował, jak podnoszę ciężary; to właśnie wtedy powstał mit, że uprawiam podnoszenie ciężarów.
Kolejną cechą jest przystępność i bezpośredniość. Czujesz się swobodnie w kontaktach z ludźmi, a oni to doceniają.
- Jeśli biskup nie czuje się blisko ludu i nie jest do dyspozycji Ludu Bożego, to co z niego za pożytek? Papież nazywa to "posiadaniem zapachu owiec" i jest to fundamentalne dla biskupa. Pasterz bez owiec? Traciłby swój czas.
W każdym razie nie jest to cecha, którą mam tylko jako biskup. Wcześniej przez trzydzieści sześć lat byłem blisko chorych w szpitalu, w którym byłem kapelanem od rana do wieczora. Ten bardzo intensywny osobisty kontakt z chorymi, z ich krewnymi, z 1300 pracownikami i współpracownikami szpitala, od ordynatorów po personel sprzątający, zawsze wypełniał moje życie. Poznawanie ich, stawanie się jednością z radościami, smutkami, zmaganiami, problemami, nieszczęściami wielu ludzi każdego dnia, było szkołą życia. I niewiele się zmieniło jako biskup.
Czy pod tym względem jest podobny do papieża Franciszka?
- Mam wrażenie, że kiedy papież jest z ludźmi, rozświetla się. To tak, jakby znikało zmęczenie i problemy, które nosi na swoich barkach. To trochę tak jak ze mną: kiedy jestem z ludźmi, wraca mi energia i entuzjazm do życia.
Co najbardziej spełniło cię w latach pracy jako kapelan szpitalny?
- Lubię mówić, że chorzy byli moimi wielkimi wychowawcami. Jeśli kiedykolwiek zrobię coś sensownego jako biskup, to dlatego, że wykształcili mnie chorzy. Opowiadałem przy okazji - choć jeszcze nie w świecie hiszpańskojęzycznym - że na początku mojej posługi jako kapelan spotkałem chorego, Włocha po pięćdziesiątce, który był w terminalnej fazie raka. Wciąż miałem mentalność młodego księdza, mniej lub bardziej niedawno wyświęconego i prawie niedoświadczonego, myślącego, że w życiu wszystko jest albo czarne, albo białe, dobre lub złe, bez niuansów. Martwiłem się, ponieważ ten człowiek miał umrzeć i nie chciałem, aby umarł bez przyjęcia sakramentów. Pewnego razu poszedłem do niego, a on wymówił się: "Teraz nie jest dobry czas..., jestem zajęty. Przyjdź innego dnia". Po trzech lub czterech dniach spróbowałem ponownie i znowu powiedział: "Fizjoterapeuta przychodzi, nie mogę". Byłem coraz bardziej zdenerwowany: ten człowiek umrze bez sakramentów! Przy czwartej czy piątej próbie spojrzał na mnie i powiedział: "Słuchaj, ojcze, boję się o ciebie. Jesteś młody, masz dwa doktoraty, jesteś sportowcem. Nie! Potrzebuję starego, grubego, dobrego kapucyna".
W tym momencie pomyślałem: "Sepp, oto przemawia Duch Święty. Musisz się zmienić. Stary, gruby, dobry kapucyn. Dobrze!". Rzeczywiście, człowiek uczy się od chorych.
Czy nadal opiekujesz się chorymi?
- Oczywiście mam pewne powiązania ze światem medycznym. Na przykład w zeszłym roku szwajcarskie stowarzyszenie dyrektorów szpitali zaprosiło mnie do wygłoszenia wykładu na swoim kongresie; dwa tygodnie temu krajowe stowarzyszenie diagnostów ultrasonograficznych, które zrzesza około 800 lekarzy, poprosiło mnie o wygłoszenie wykładu na ich kongresie w pobliskim Davos. Podobnie wszyscy główni lekarze szpitala lub personel intensywnej terapii odwiedzili mnie tutaj, w biskupstwie. Tak, nadal jestem w kontakcie, ale jest to zupełnie coś innego niż wtedy, gdy byłem kapelanem.
Po medycynie studiował prawo kanoniczne. Duża część twojej posługi w diecezji była związana z sądami diecezjalnymi. Czego się nauczyłeś i co mogłeś wnieść jako wikariusz sądowy?
- Tak, jestem wikariuszem sądowym od czterdziestu lat. Jak wiesz, w ramach tej funkcji zajmujemy się głównie unieważnieniami małżeństw. Byłem w stanie dostrzec cały wachlarz możliwości w tej dziedzinie. Kiedy zajmowałem się tym przez, powiedzmy, dwadzieścia pięć lat, myślałem, że słyszałem już wszystkie nonsensy, do jakich zdolne jest ludzkie serce, ale każdego dnia pojawiała się nowa historia, coś niewiarygodnego. Dlatego często powtarzam, że poznałem całą patologię ludzkiej miłości.
Ale w miarę jak stawałem się coraz bardziej świadomy tej patologii, nie stawałem się sceptyczny, wręcz przeciwnie: stawałem się coraz bardziej entuzjastycznie nastawiony do tego, czym jest ludzka miłość. Wzrosło we mnie przekonanie, że małżeństwo jest wiernym, trwającym całe życie - i otwartym na życie - związkiem mężczyzny i kobiety, że jest szkołą życia, niesamowitym przedsięwzięciem.
Odkąd zajmuję się kwestiami wykorzystywania seksualnego, doszedłem do przekonania, że błędem jest sprowadzanie problemu do wykorzystywania nieletnich przez duchownych. To nie jest dobre podejście. Nauczyłem się przede wszystkim dwóch rzeczy. Pierwszą z nich jest to, że nadużycia wobec dorosłych, mężczyzn i kobiet, również muszą być brane pod uwagę. Tam, gdzie istnieje zmysłowy lub seksualny motyw lub kontakt między dwojgiem dorosłych w relacji zależności, dochodzi do nadużycia, ponieważ osoba odpowiedzialna za opiekę duchową lub duszpasterską znajduje się w relacji wyższości w stosunku do osoby, której towarzyszy lub którą leczy. Po drugie, prawo kanoniczne nie powinno ograniczać się do rozpatrywania przestępstw nadużyć popełnionych przez duchownych. Na przykład w naszych niemieckojęzycznych diecezjach w Szwajcarii trzydzieści pięć do czterdziestu procent osób odpowiedzialnych za opiekę duszpasterską to ludzie świeccy, a nie duchowni, i oni również mogą dopuszczać się nadużyć. Przedstawiłem te dwa doświadczenia przy kilku okazjach za pośrednictwem Konferencji Episkopatu w związku z reformami kanonicznego prawa karnego i ostatecznie te dwie kwestie weszły do obecnego prawa karnego.
Mimo to, idea znęcania się nad dorosłymi wciąż walczy o to, by znaleźć się w najnowszym prawodawstwie i dokumentach Kościoła powszechnego.
Jakie kamienie milowe wyróżniają się w ciągu tych trzech lat, odkąd przejął Pan kierowanie diecezją?
- To zależy od tego, co uważamy za "kamienie milowe". Pamiętam teraz coś, co bardziej niż kamieniem milowym, jest dla mnie bardzo drogim momentem. Chodzi o udzielenie sakramentu bierzmowania pewnej grupie w parafii w Zurychu. Kiedy udzielam bierzmowania młodym ludziom, kilka tygodni wcześniej spotykam się z bierzmowanymi. Przy tej okazji katecheta przygotował spotkanie w taki sposób, że każdy z bierzmowanych miał kilka chwil, aby opowiedzieć trochę o sobie - kim jest, co chce robić w życiu - zapalić świecę i wypowiedzieć życzenie. Przyszła kolej na siedemnastoletniego chłopca, pochodzącego z Zurychu, który na oczach wszystkich swoich towarzyszy zapalił świecę i wypowiedział następujące życzenie: "Proszę Boga, abym do końca życia nie stracił wiary". W tamtym momencie pomyślałem: warto być biskupem, żeby to usłyszeć.
I jeszcze jeden moment, który również można uznać za kamień milowy. Powszechnie wiadomo, że w diecezji istnieje wielka polaryzacja wśród duchowieństwa, między postępowcami, którzy chcieliby wszystko zmienić, a tradycjonalistami, którzy uważają, że wszystko powinno pozostać tak, jak zawsze. Taką sytuację zastałem, kiedy zostałem mianowany biskupem i którą już znałem. Cóż, dwa lata temu, wraz z Radą Prezbiterialną, chcieliśmy zorganizować pielgrzymkę z kapłanami diecezji do Sachseln, gdzie pochowany jest święty Mikołaj z Flüe, brat Klaus, który jest uważany w całej Szwajcarii za orędownika pokoju i harmonii. Chcieliśmy nie tylko zgromadzić członków "frakcji", ale także zbliżyć nas do siebie podczas pielgrzymki. Pod koniec pielgrzymki, gdy zapadał wieczór, podszedł do mnie ksiądz i powiedział: "Wiesz, Józefie, rozmawiałem z bratem księdzem. Rozmawiałem z bratem księdzem, z którym podjąłem bardzo stanowczą decyzję, że już nigdy w życiu nie będę rozmawiał.
Dla mnie są to dwa ważne kamienie milowe w ciągu tych trzech lat. Oprócz tego mamy publikację Kodeksu postępowania w diecezji, dotyczącą promowania sprawiedliwej relacji bliskości i dystansu. Kilka miesięcy temu opublikowaliśmy również dokument lub vademecum transformacji diecezji w sensie synodalnym. Przygotowujemy także rok diecezjalny na lata 2025-2026, którego tematem przewodnim będą "Pielgrzymi nadziei", to samo motto, co Jubileuszowy Rok Święty.
Jaka jest synodalna transformacja diecezji?
- Krótko mówiąc, chodzi o stosowanie kryteriów wspólnego słuchania, a nie o próbę realizacji własnych planów w oparciu o własne pomysły lub przekonania. Musimy działać z otwartością, wiedząc, że Duch Święty przemawia do mnie poprzez to, co mówią inni. Synodalność to chodzenie razem, próbując rozeznać, czego chce Bóg. I to na wszystkich poziomach, od rady parafialnej po kierownictwo kantonalnego organu kościelnego, w kurii itp. W vademecum znajduje się nawet punkt, w którym biskup zobowiązuje się do synodalnego mianowania nowego biskupa, gdy zajdzie taka potrzeba; nie wiem jeszcze, jak zamierzam wprowadzić to w życie.
Twoja nominacja biskupia była osobistą decyzją papieża Franciszka, który zdecydował również, że pozostaniesz na stanowisku co najmniej do 2026 roku. Jaka jest intencja papieża?
- Tak, papież Franciszek napisał do mnie, że nie powinienem rezygnować przez co najmniej pięć lat po mojej nominacji; to, co stanie się po 2026 roku, jest otwarte.
Z pewnością nominacja papieża była odpowiedzią na kontekst skomplikowanej i wysoce spolaryzowanej diecezji. Była to kwestia znalezienia sposobu na powrót do kościelnej normalności. Przypuszczam, że próbował mianować innych, którzy tego nie akceptowali, i w końcu nie miał innego wyboru, jak poprosić Josepha Bonnemaina. Nie sądzę, by papież był entuzjastycznie nastawiony do mnie od samego początku, ale w końcu Rzym musiał uznać, że to dobre rozwiązanie, ponieważ znam Kurię Diecezjalną bardzo dobrze po przepracowaniu w niej czterdziestu lat.
Moim zdaniem biskup nie powinien mieć pretensji szlacheckich ani arystokratycznych, a na mój gust wszystkie takie charakterystyczne symbole powinny zostać usunięte. W każdym razie nie chcę tego nikomu narzucać.
Joseph Bonnemain, biskup Chur
Jak wygląda diecezja Chur?
- Jest to złożona diecezja. Obejmuje siedem kantonów o różnych tradycjach kulturowych. Ponadto, istnieje tam właściwie kościelna i cywilna organizacja religijna: jest to tak zwany "podwójny system", który nie jest unikalny dla diecezji Chur, ale dla prawie całej Szwajcarii.
Kiedy państwo rozważało możliwość przejęcia poboru podatków kościelnych, postawiło warunek, że instytucja, która ma być wspierana, powinna mieć demokratyczną strukturę. Doprowadziło to do powstania kantonalnych katolickich organizacji prawa publicznego, uznawanych przez państwo, które pobierają podatki, a także nimi zarządzają. Dualizm istnieje również na poziomie parafii. Parafia jest nie tylko instytucją prawa kanonicznego, ale jej wierni są równoległą postacią cywilną: otrzymuje podatki, płaci pensje osobom pracującym w parafii, zatrudnia i zwalnia ich - w tym proboszcza - oraz zajmuje się dużą częścią administracji nieruchomości.
Obie strony, kanoniczna i cywilna, działają w koordynacji. Ma to swoje zalety, ponieważ ksiądz i osoby odpowiedzialne za opiekę duszpasterską mogą skoncentrować się na aspektach duszpasterskich, podczas gdy administracja, finansowanie, budowa, naprawa kościoła itp. są wykonywane przez te organy prawa publicznego. Z drugiej strony jasne jest, że w pewnym sensie to drugie warunkuje pierwsze, ponieważ ten, kto ma pieniądze, ma władzę; ponadto sprawia, że wszystkie procesy decyzyjne są powolne, jak to często ma miejsce w Szwajcarii.
Czterdzieści lat temu uważałem, że ten system powinien zostać wyeliminowany, ale teraz myślę, że nie jest to konieczne; może to być dobry system, jeśli zaangażowani ludzie mają właściwą pozycję i odpowiednią mentalność, aby być wiernymi. Nie ma idealnego systemu, a dopóki jesteśmy na ziemi, wszystko, co materialne, finansowe i organizacyjne, jest możliwe do udoskonalenia. Podwójny system ma swoje plusy i minusy, ale wszystko zależy od ludzi. Chodzi o zdobycie serc, zrozumienie ludzi, wielką ostrożność w dialogu, w wymianie.
Dla Szwajcara w głębi serca nie do pomyślenia jest, by nie liczyć się w podejmowaniu decyzji. Szwajcar, który myśli "po szwajcarsku", myśli odpowiedzialnie o dobru wspólnym na poziomie lokalnym: w straży pożarnej, w szkole swoich dzieci itd. A jeśli jestem aktywnie zaangażowany, mam prawo uczestniczyć w podejmowaniu decyzji. Podobnie w Kościele, nie można oczekiwać, że ktoś się zaangażuje, a potem tylko proboszcz lub biskup podejmie decyzję; to nie działa.
Wystarczy pomyśleć, że aby mianować proboszcza, nie mogę tego zrobić w ten sposób, bezpośrednio. Kiedy parafia staje się wolna, zarówno Kuria Diecezjalna, jak i organ publiczny parafii publikują ogłoszenie, aby księża, którzy mogliby być zainteresowani zmianą parafii, mogli się zgłosić. Następnie rozpoczyna się dialog na temat kandydatów między Kurią a organem parafialnym. Powoływana jest rada rozeznająca: przeprowadzają z nimi rozmowy, chodzą na Msze, które odprawiają, pytają ich o opinię na różne tematy, a następnie wybierają jednego z nich lub żadnego. Następnie pytają mnie, czy to może być kandydat, a ja formalnie przedstawiam go do wyboru przez zgromadzenie parafialnego organu publicznego prawa kościelnego; jeśli tak, przedstawiają mi go do mianowania. Następnie to oni płacą mu pensję lub zwalniają go, jeśli są niezadowoleni.
To może być skomplikowany system, ale po raz kolejny uważam, że receptą jest bycie blisko ludzi, rozumienie ich i motywowanie do właściwych rzeczy.
Wcześniej wspomniałeś o napięciach wśród duchowieństwa - czy w Niemczech istnieje ruch na wzór "Drogi Synodalnej"?
- Nie. Od samego początku w Szwajcarii podążaliśmy ścieżką procesu synodalnego Kościoła powszechnego. Istniały grupy i ankiety na poziomie diecezjalnym, a wszystkie wyniki ankiet diecezjalnych zostały podsumowane w dokumencie krajowym, który został wysłany do Rzymu.
W tym normalnym procesie Kościoła powszechnego pojawiają się oczywiście głosy lub grupy nacisku, które chcą włączyć całą kwestię wyświęcania kobiet, akceptacji homoseksualistów lub innych kwestii, które są omawiane gdzie indziej. Ale podnoszą to w ramach ogólnego procesu.
Niewiele osób jest tak zaznajomionych z problemem nadużyć seksualnych jak Pan, który od 2002 r. pełni funkcję sekretarza Komisji Episkopatu ds. Jak wyglądała ta praca?
- Rzeczywiście, w 2002 r. powołano grupę ekspertów Konferencji Episkopatu, a mnie mianowano sekretarzem. Była to nominacja tymczasowa, ale trwała dwadzieścia lat. Kiedy zostałem mianowany biskupem, myślałem, że po tych wszystkich latach opuszczę ten temat, ale nie, wciąż tam jestem. Teraz jestem odpowiedzialny w Konferencji za całą sprawę. Komisja jest grupą ekspertów, w której są prawnicy, psychologowie, lekarze, kanoniści... Jej misją jest doradzanie Konferencji Episkopatu w sprawie środków, które należy podjąć, a nie prowadzenie dochodzeń.
Z drugiej strony, w ubiegłym roku trzy "filary" Kościoła w Szwajcarii - diecezje, kantonalne korporacje kościelne i zakony - zleciły Wydziałowi Historii Prawa Uniwersytetu w Zurychu specjalny projekt badawczy, prosząc o historyczny przegląd tego, co wydarzyło się w dziedzinie nadużyć seksualnych w katolickiej sferze kościelnej od 1950 roku do chwili obecnej. Udostępniliśmy im wszystkie archiwa Kurii. Ta szafka, którą widzisz za sobą, to tajne archiwum diecezjalne naszej Kurii; otworzyłem je dla nich i zostawiłem tutaj, aby mogli je czytać, studiować lub kserować, ile chcą. To było tylko badanie pilotażowe. Teraz zleciliśmy temu samemu wydziałowi przeprowadzenie dogłębnego badania, które potrwa trzy lata.
Jednym ze skutków publikacji wyników tego pierwszego badania, 12 września 2023 r., było pojawienie się nowych skarg: prawie 200 nowych przypadków. Zauważyliśmy już, że za każdym razem, gdy temat ten pojawia się w mediach, pojawiają się nowe ofiary; widzieliśmy to również po tym, jak Konferencja zorganizowała publiczne wydarzenie z prośbą o przebaczenie.
Czy od tego czasu zauważyłeś jakieś postępy?
- Wydaje mi się, że poczyniliśmy postępy. Chciałbym przypomnieć, że w tej kwestii zawsze podkreślałem potrzebę "mniej gadania, a więcej działania", ponieważ uważam, że jako Kościół powiedzieliśmy już wystarczająco dużo na ten temat. Nie chcę, abyśmy wciąż powtarzali "bla, bla, bla", ale abyśmy podjęli działania, abyśmy poważnie potraktowali ofiary.
Z biegiem czasu nastąpiły zmiany normatywne, ale także zmiany na poziomie kultury kościelnej. Nastąpiła zmiana mentalności i zbudowaliśmy zaufanie. Musimy jednak nadal ciężko pracować, aby ta zmiana mentalności została zinternalizowana, ożyła i stała się przekonaniem wszystkich. To długa droga.
Jak zawsze powtarzam, musimy osiągnąć Kościół, który jest wyzwolony od samego siebie; który zapomina o sobie; który nie jest zajęty samym sobą. Jest to również wielka odwaga na poziomie osobistym: jaźń wyzwolona od siebie; jaźń, która rozumie, że znajduje się tylko w tobie i w nas. Człowiek jest komunikacją, jak powiedział Benedykt XVI. Dopóki w Kościele troszczymy się o dobre imię, o wiarygodność, o instytucję, dopóty nic nie rozumiemy. Musimy być po stronie ofiar, a nie po stronie instytucji. Ta zmiana mentalności stopniowo zyskuje na znaczeniu, ale wciąż pozostaje wiele do zrobienia.
A następnie, na wszystkich poziomach Kościoła, musimy podjąć wszelkie niezbędne środki zapobiegawcze, aby stworzyć relację dystansu i bliskości, towarzyszenia, która jest prawdziwie profesjonalna, w której właściwą miarą jest szacunek, wsparcie i wolność. Wszystko to jest wielkim przedsięwzięciem.
Odkąd zajmuję się kwestiami nadużyć seksualnych, nauczyłem się dwóch rzeczy: że należy również brać pod uwagę nadużycia wobec dorosłych oraz że prawo kanoniczne nie powinno ograniczać się do rozpatrywania przestępstw popełnionych przez duchownych.
Joseph Bonnemain, biskup Chur
Kilka miesięcy temu Stolica Apostolska zleciła ci zbadanie zarzutów złego zarządzania wobec sześciu biskupów oraz nadużyć wobec opata terytorialnego (również członka Konferencji) i innych księży. Co obejmowała ta komisja?
- To było tylko wstępne lub wstępne dochodzenie, nie chodziło o osądzanie czegokolwiek. Zgodnie z kanonem 1717 Kodeksu, w przypadku możliwego wykroczenia lub niewłaściwego sposobu podejścia do sprawy, najpierw zbiera się fakty, aby sprawdzić, czy rzeczywiście doszło do przestępstwa, błędu lub czegokolwiek innego; i to zależało ode mnie.
Prasa pytała, czy jako biskup powinienem prowadzić dochodzenie w sprawie działań innych biskupów. Konferencja kantonalnych korporacji publicznych zaproponowała, abym korzystał z pomocy świeckich ekspertów w dziedzinie prawa, na co chętnie przystałem. Pomagał mi i towarzyszył sędzia kantonalny z francuskojęzycznej Szwajcarii oraz profesor prawa karnego i procesowego z Uniwersytetu w Zurychu, którzy wykonali wspaniałą pracę. Nasza trójka napisała raport końcowy, liczący około 21 stron, zdanie po zdaniu, a ja przedłożyłem go Dykasterii ds. Biskupów pod koniec stycznia 2024 roku. Od tego czasu czekamy.
W Niemczech niektórzy mówią o "systemowych przyczynach" nadużyć. Czy istnieją takie przyczyny?
- Uważam, że można raczej mówić o "elementach" lub "okolicznościach", które sprzyjają nadużyciom. Jedną z nich jest na przykład brak dostatecznego zbadania i oceny przydatności przyszłych kapłanów i innych współpracowników duszpasterskich. W czasach, gdy dostrzegamy brak księży, kleryków i asystentów duszpasterskich, a także brak powołań w zakonach, możemy pomyśleć: ta osoba chce wstąpić, więc niech wstąpi. Selekcja musiałaby być znacznie poważniejsza. Powinniśmy sto razy zadać sobie pytanie, czy dana osoba jest odpowiednia, czy jest dojrzała psychicznie i afektywnie, czy ma zdrowe rozumienie seksualności itd.
Jednym ze środków, które podjęliśmy od września 2023 r., jest wymaganie od wszystkich, którzy zamierzają rozpocząć ścieżkę formacji teologicznej, aby następnie pracować duszpastersko, zarówno seminarzystów, jak i studentów teologii spoza seminarium, poddania się dokładnym badaniom psychologicznym w celu wyjaśnienia, czy rzeczywiście mają podstawowe predyspozycje do pracy duszpasterskiej opartej na kontaktach z ludźmi pod względem afektywności, równowagi psychicznej, zdrowia psychicznego i tak dalej. Myślę, że nie wzięcie tego pod uwagę było jedną z tych okoliczności.
Z drugiej strony myślę, że nie pomaga to, że w Kościele istnieje niewielkie rozróżnienie ról, tj. że zwierzchnik diecezji jest jednocześnie tym, który ocenia sytuacje. Tworzy to trudny scenariusz. Należy podjąć znacznie więcej wysiłków, aby zróżnicować funkcje zarządzania w Kościele. Wiąże się z tym również pytanie, dlaczego duchowni powinni być zaangażowani w coś, co jest po prostu administracją i zarządzaniem. Wszystko to jest również poruszane na Synodzie Kościoła powszechnego.
Mówiąc o Synodzie na temat synodalności, czego oczekujesz od ostatniego etapu w październiku?
- Czytam "Instrumentum laboris" i widzę, że jest to podejście misyjnego Kościoła synodalnego. Papież powtarza o Kościele wychodzącym: "uscire, uscire, uscire...", "wychodzący", "wychodzący", "wychodzący", "wychodzący", "wychodzący". Kościół, który wychodzi, to Kościół, który nie jest zajęty sobą; który nie dba o to, by być "szorstkim"; który jest przekonany, że jedynym miejscem, w którym można znaleźć Boga, są najbardziej peryferyjne peryferie, który wie, że kiedy próbujemy zabrać Boga gdzieś, okazuje się, że On przybył przed nami. I chodzi o "zarażenie" tym wirusem, tą postawą, całego Kościoła. Powtarzam raz jeszcze: potrzebujemy Kościoła, który nie jest zajęty sobą, ale zakochany w człowieku, tak jak Bóg zakochał się w człowieku.
Myślę też, że jednym z konkretnych rezultatów Synodu będzie większe wykorzystanie zasady pomocniczości. Nie mam na myśli chęci zarządzania wszystkim z centrum, ale dawania konkretnych rozwiązań dla konkretnych sytuacji, regionalnych lub krajowych; przyznania, że rzeczy rozwijają się w różnym tempie w różnych regionach świata: że to, co być może jest dojrzałe w Szwajcarii - na przykład cały ten sposób współpracy, rozeznawania i decydowania między wszystkimi, coś, co dla nas jest o wiele bardziej normalne niż w innych krajach - może nie być dojrzałe w innych miejscach. Warto byłoby wziąć pod uwagę różne idiosynkrazje. Zasadniczo oznacza to poważne potraktowanie powszechnego powołania ochrzczonych i wyeliminowanie wszelkiego klerykalizmu.
Myślę, że jednym z konkretnych rezultatów Synodu będzie większe wykorzystanie zasady pomocniczości: nie chcieć rządzić wszystkim z centrum, ale dać konkretne rozwiązania dla konkretnych sytuacji, regionalnych lub krajowych.
Joseph Bonnemain, biskup Chur
Zamiast klasycznego herbu Episkopatu używa się prostego symbolu przedstawiającego krzyż. Dlaczego?
- Moje motto biskupie brzmi: "Człowiek jest drogą Kościoła", zaczerpnięte z pierwszej encykliki świętego Jana Pawła II. Ważne jest, aby przejść do tego, co najważniejsze, a najważniejsze jest to: jeśli Bóg stał się człowiekiem w Chrystusie, to dlatego, że jest zakochany w człowieku, w każdym człowieku i w każdym człowieku. To jest to, co musimy zrobić: wyjść na spotkanie człowieka. Albo znajdziemy Chrystusa w każdym człowieku, albo nigdy Go nie znajdziemy.
Jeśli chodzi o herb biskupi, moim zdaniem musimy dziękować Bogu, że postać "książęcych biskupów" ("Fürstbischöfe"), jak niektórzy z moich poprzedników biskupów Chur byli nazywani do 1830 roku, dobiegła końca dwa wieki temu. Uważam, że biskup nie powinien mieć żadnych szlacheckich czy arystokratycznych pretensji, a moim zdaniem wszystkie takie charakterystyczne symbole powinny zostać zniesione. W każdym razie nie chcę tego nikomu narzucać.
Z pewnością moja nominacja jest odpowiedzią na kontekst skomplikowanej diecezji z ogromną polaryzacją. Chodziło o znalezienie sposobu na powrót do kościelnej normalności.
Joseph Bonnemain, biskup Chur
Jakie są Twoje cele na przyszłość, po 2026 roku?
- Kiedy jestem na ulicy i spotykam ludzi, staram się przekazać pewność, że Bóg nas kocha, kocha każdego mężczyznę i każdą kobietę, i dlatego nie wypuści nas ze swojej ręki. Czasami, w obliczu wojen, katastrof klimatycznych itp., ktoś pyta mnie, czy nie jesteśmy już w czasach końca Apokalipsy i czy świat dobiega końca. Zawsze im odpowiadam, że nie sądzę. Wydaje mi się raczej, że to dopiero początek, ponieważ jest jeszcze wiele do zrobienia. Czeka nas wiele pracy, dopóki dobro nie zapanuje, a Bóg jest po naszej stronie.
Moim celem jest przekazywanie tej pewności, tej nadziei: przekonania o możliwościach każdej osoby, aby kochać każdego, aby wiedzieć, że w każdym mężczyźnie i każdej kobiecie jest ukryty skarb do znalezienia. Być może jest on nieco zabrudzony, ale w głębi jest to, co powiedział święty Josemaría, a co zawsze bardzo mnie poruszało: że wszyscy ludzie są dobrzy, chociaż niektórzy muszą odkryć, że mogą być dobrzy. To jest mój program