Doświadczenia

Peter WaltersCzytaj więcej : "Pojechałem na wakacje i wróciłem z powołaniem" : "Pojechałem na wakacje i wróciłem z powołaniem".

Peter Walters jest brytyjskim księdzem, który od ponad 20 lat poświęca swoje życie opiece nad dziećmi ulicy w Medellín (Kolumbia). Jego fundacja Vivan los niños / Niech żyją dzieci! wyciągnęła tysiące dzieci z dramatu ulicy, mafii czy prostytucji.

Maria José Atienza-26 styczeń 2024-Czas czytania: 5 minuty
peter walters

Zdjęcie: Peter Walters z grupą dzieci uczęszczających do Fundacji.

"Cała ta historia zaczyna się w 1982 roku. Zawsze fascynowała mnie Ameryka Łacińska. W tym czasie była specjalna promocja z Avianca do Kolumbii i postanowiłem spędzić tam wakacje". W ten sposób katolicki ksiądz Peter Walters rozpoczyna swoją opowieść o Niech żyją dzieci!, fundacji pomagającej dzieciom ulicy w Kolumbii, która zrodziła się z niemal filmowego doświadczenia. 

Podczas tych wakacji w '82 roku "pojechałem do Bogoty i Cartageny", wspomina Walters, "wszystko szło bardzo dobrze, dopóki nie odkryłem, że jest problem z moim biletem powrotnym: był niedatowany. Kiedy próbowałem zorganizować mój powrót do Wielkiej Brytanii, odkryłem, że miałem najniższy możliwy priorytet, w szczycie sezonu, więc musiałem zostać tam dłużej niż zakładałem w budżecie. To niepowodzenie doprowadziło do skrajnej oszczędności i jadł tylko raz na dwa dni. 

To właśnie jeden z tych dni "przymusowego postu" zmienił jego życie. "Spotkałem żebrzące dzieci. Uznały mnie za obcego i podeszły do mnie, by poprosić o jałmużnę. Kiedy udało mi się uświadomić im, że nic nie mam, pomyślały, że to bardzo dziwne. Nigdy wcześniej nie spotkały biednego turysty. Wtedy stało się coś zupełnie dziwnego: te dzieci postanowiły mnie "adoptować". Dzieliły się ze mną swoim jedzeniem, a ich człowieczeństwo naprawdę mnie poruszyło. W następnych dniach ksiądz Peter nadal spotykał się z tymi dziećmi, "zaprzyjaźniliśmy się i byłem zaniepokojony tym, jak żyją. Ja, jako anglikanin, pomyślałem wtedy "gdzie jest Kościół katolicki na ulicy?

Ks. Walters z dziećmi ulicy w Medellin w latach 90. XX wieku

Pytanie, które nie było tylko zwykłym sformułowaniem: "Poszedłem poszukać miejscowego arcybiskupa, aby dać mu porządnego "klapsa w nadgarstek". Na szczęście znalazłem monsignora Rubéna Isazę Restrepo, ówczesnego arcybiskupa Cartageny, z którym odbyłem kilka spotkań. Powiedział mi: "Synu, Kościół katolicki jest bardzo zaangażowany w sprawy ludzi ulicy. Ale wierzę też, że Pan wzywa cię do zrobienia czegoś". 

Ta odpowiedź zaskoczyła go, a po powrocie do Wielkiej Brytanii Peter Walters nie mógł zapomnieć ani tych słów, ani tych dzieci. "Ktoś powiedział mi wtedy, że pojechałem do Kolumbii na wakacje i wróciłem z powołaniem, i tak się stało" - wspomina ze wzruszeniem.

Nowy etap 

Od tego czasu Walters wielokrotnie wracał do Kolumbii na wakacje. Choć nadal był anglikaninem, współpracował z instytucjami Kościoła katolickiego w tym regionie.

W tamtych latach monsinior Isaza przeszedł na emeryturę i udał się do Manizales: "Rano pracował w fabryce akumulatorów, aby zarobić trochę 'platica', a po południu i wieczorem opiekował się tymi dziećmi", kontynuuje Walters. Podczas pobytu w Manizales powiedziano mu, że w Medellín jest wiele dzieci w takiej sytuacji i postanowił tam pojechać. To były ciężkie lata Pablo Escobara.

Przemoc była stałym elementem życia w Kolumbii, a zwłaszcza w Medellín. Jak wspomina, "w tamtych latach wiele dzieci, które znałem, zostało zabitych. Nazywano je "los desechables" i rzeczywiście je wyrzucano.

Serce Waltersa wciąż było rozdarte między Anglią a Kolumbią. Coraz trudniej było mu wrócić do bezpiecznego domu, nie wiedząc, co stanie się z dziećmi.

W tamtych latach Peter Walters został wyświęcony na anglikańskiego księdza i "skończyłem pracując w sanktuarium maryjnym Matki Bożej w Walsingham". Walsingham jest miejscem intensywnego kultu maryjnego. Matka Boża objawiła się tam w 1061 roku i poprosiła o zbudowanie domu na wzór domu w Nazarecie. Dziś zbiegają się tam trzy sanktuaria maryjne: jedno anglikańskie, drugie katolickie i trzecie prawosławne: "To bardzo maryjne miejsce i prawie wszyscy moi anglikańscy poprzednicy w sanktuarium ostatecznie przeszli na katolicyzm" - wspomina Walters. "Podążyłem tą ścieżką i uświadomiłem sobie, że Pan prosi mnie o podjęcie zobowiązania. To zobowiązanie obejmowało wyjazd do Kolumbii, prośbę o przyjęcie do Kościoła katolickiego i ostatecznie święcenia kapłańskie".

Arcybiskup Medellín zgodził się i w 1994 r. Walters przeniósł się na stałe do Kolumbii, został przyjęty do Kościoła katolickiego i wyświęcony na katolickiego księdza w 1995 roku. 

Następnie rozpoczął nową podróż w swoim życiu zawodowym i poświęcił się dzieciom ulicy. Podczas pobytu w Walsingham, Walters założył fundację na rzecz za pośrednictwem której zbierał fundusze na pracę Kościoła katolickiego z dziećmi ulicy w Kolumbii. Po przybyciu do Kolumbii uzyskał status prawny umożliwiający mu założenie firmy kolumbijska fundacja a także założona w Stanach Zjednoczonych w celu zbierania tam funduszy. Te trzy fundacje działają do dziś. Te w Anglii i Stanach Zjednoczonych zajmują się zbieraniem funduszy, a ta w Kolumbii służy również dzieciom. 

Niech żyją dzieci! 

Do tej pory, Niech żyją dzieci! ma swoją siedzibę w domu w Medellín, w którym mieści się to miejsce dzięki św. Józefowi. "Szukaliśmy lokalizacji i nie mogliśmy znaleźć odpowiedniej w przystępnej cenie", mówi Walters. Znajomy ksiądz poradził mu, by pomodlił się nowenną do świętego Józefa. Zrobił to i "dziewiątego dnia pojawił się dom, który teraz mamy i który nadawał się do wynajęcia". Tak się zaczęło. 

"Po kilku latach właściciele chcieli sprzedać dom, ale nie mieliśmy pieniędzy. Odprawiliśmy kolejną nowennę do św. Józefa i ponownie, dziewiątego dnia, zadzwoniła fundacja z Anglii, oferując pożyczenie nam pieniędzy, bez odsetek, na dziesięć lat. W następnym roku, kiedy zapłaciłem im pierwszą ratę, zwrócili mi pokwitowanie, mówiąc, że to był prezent. Dom mamy dzięki św. Józefowi", podsumowuje z przekonaniem o. Walters. 

Walsingham House nie jest rezydencją jako taką, ponieważ dzieci nie zostają tam na noc "z wyjątkiem jednego razu w roku, kiedy spędzamy 40 godzin przy Najświętszym Sakramencie. Chłopcy zostają na noc, a dziewczynki nocują następnej nocy.

Dom Walsingham zajmuje się różnymi grupami: "dziećmi ulicy, dziećmi pracującymi na ulicy, a także dziewczętami, które zaszły w ciążę. Opiekujemy się nimi i ich dziećmi, przed i po porodzie, oferując tym dziewczętom możliwość studiowania, aby mogły kontynuować naukę i mieć bardziej godną przyszłość. "Pracujemy również z dziećmi, które mają specjalne potrzeby edukacyjne". W szkołach nauczyciele zazwyczaj nie są w stanie zapewnić indywidualnej uwagi, jakiej potrzebują te dzieci i wpadają one w ręce ponad 400 nielegalnych grup zbrojnych, które zawsze chcą rekrutować tych nieletnich, aby wprowadzić ich w handel narkotykami, przestępczość lub prostytucję. Mamy też dzieci uchodźców, zwłaszcza z Wenezueli". Wszystko to dzięki zespołowi psychologów, pedagogów społecznych i katechetów, którzy wykonują tę pracę. 

Grupa dziewcząt pod opieką Fundacji na zakończenie szkoły w 2022 r.

Oprócz tego fundacja stworzyła chór "aby dać głos naszym dzieciom". Śpiewają po angielsku, łacinie i hiszpańsku. Pieśni ludowe, liturgiczne, a nawet gregoriańskie. 

Owoce również nadeszły: "Niektóre z naszych dzieci są już profesjonalistami. Mamy chłopca, który pracował na ulicy, jego rodzina zajmuje się recyklingiem śmieci, a teraz jest lekarzem; inny chłopiec jest prawnikiem; dziewczyna jest psychologiem; inna dziewczyna jest inżynierem przemysłowym i kilkoma pielęgniarkami... Większość naszych dzieci nie idzie na uniwersytet, ale jeśli uda nam się zapewnić, że dziecko, które było wykorzystywane lub porzucone, nie będzie dorosłym, który porzuca i wykorzystuje swoje dzieci, osiągnęliśmy coś ważnego.

Potrzeba darowizn

W ciągu tych 30 lat ojciec Walters pomógł tysiącom dzieci, chociaż, jak sam przyznaje, "fundacja zmniejszyła się z powodu braku środków. W 2007 r. opiekowaliśmy się 900 dziećmi, a dziś mamy mniej niż 200. Po pandemii COVID darczyńcy nie mają takiej samej zdolności do przekazywania darowizn jak wcześniej". Sytuacja ta miała bezpośredni wpływ na zdolność fundacji do zapewnienia opieki, która nie chce pomocy publicznej, która mogłaby wpłynąć na jej katolickie zasady. 

Fundacja jest finansowana z darowizn. "Żyję po to, by błagać o jałmużnę dla moich dzieci", podsumowuje ojciec Walters. Dzieci, których są tysiące i których nieznane historie są częścią spuścizny tego księdza z brytyjskim akcentem i kolumbijską duszą.

Biuletyn informacyjny La Brújula Zostaw nam swój e-mail i otrzymuj co tydzień najnowsze wiadomości z katolickim punktem widzenia.