Doświadczenia

Mariella Enoc: "Dobry menedżer to ten, który umie połączyć budżet i człowieczeństwo".

Giovanni Tridente-31 stycznia 2018 r.-Czas czytania: 9 minuty

Palabra chciała przeprowadzić wywiad z Mariellą Enoc w przededniu Światowego Dnia Chorego, który Kościół obchodzi co roku 11 lutego, a także po to, by podsumować jej doświadczenia z trzech lat kierowania największą polikliniką pediatryczną i ośrodkiem badawczym w Europie.

-tekst Giovanni Tridente

"Wiem, że nie jestem sam w tej przygodzie; jest nas wielu, którzy pracują razem i dlatego każdy z nas tworzy kawałek tej wielkiej mozaiki".. Mariella Enoc, urodzona w 1944 roku, absolwentka medycyny, od 2015 roku jest prezesem Szpitala Pediatrycznego. Bambino Gesùw Rzymie, "szpital papieski".

Ma za sobą długą karierę jako członek zarządów i odpowiedzialny za funkcje prezesa, które pełni do dziś, w różnych fundacjach, zawsze związanych ze zdrowiem, a w każdym razie w dziedzinie zarządzania. Bardzo szacowne CV, które kłóci się nieco z jego charakterem, paradoksalnie zawsze dyskretnym i uwielbiającym niski poziom.

O jego nominacji zdecydował Watykan, aby nadać nowy kierunek strukturze zdrowotnej, po tym jak poprzedni zespół zarządzający był zamieszany w pewne nieprzyjemne epizody sprzeniewierzenia funduszy, które doprowadziły m.in. do skazania przez Trybunał Państwa Watykańskiego.

Na stronie Bambino Gesù w przyszłym roku obchodzi 150-lecie. Powstał w 1869 roku jako pierwszy włoski szpital pediatryczny z inicjatywy książąt Salviati, wzorowany na szpitalu Enfants Malades W 1924 roku szpital został przekazany Stolicy Apostolskiej, stając się tym samym pod każdym względem szpitalem papieskim.

Zatrudnia ponad 2500 pracowników, posiada ponad 600 łóżek i jest podzielony na cztery ośrodki szpitalne i opiekuńcze: historyczny ośrodek w Gianicolo, obok Watykanu; nowy ośrodek obok Bazyliki św. Pawła za Murami; oraz dwa ośrodki na wybrzeżu Lacjum, w Palidoro i Santa Marinella.

Rocznie w Szpitalu rejestruje się około 27 000 przyjęć i tyle samo zabiegów i interwencji chirurgicznych, około 80 000 dostępów do pierwszej pomocy i ponad 1 700 000 świadczeń ambulatoryjnych. Około 30 % pacjentów stacjonarnych pochodzi spoza regionu, natomiast 13,5 % jest pochodzenia zagranicznego.

Od 1985 roku poliklinika jest również uznawana za Instytut Naukowej Hospitalizacji i Opieki (IRCCS). W 2004 roku otworzyła nowe laboratoria badawcze o powierzchni 5.000 metrów kwadratowych, w których znajduje się również Cell Factoryfirma farmaceutyczna zajmująca się w całości produkcją na dużą skalę zaawansowanych terapii chorób, na które wciąż nie ma pewnego lekarstwa, w tym białaczki i chorób rzadkich.

Jest to również jedyny szpital w Europie, który wykonuje wszystkie dostępne obecnie rodzaje przeszczepów. W grudniu, tuż przed Bożym Narodzeniem, po 12-godzinnej operacji rozdzielono dwie bliźniaczki syjamskie z Burundi.

Papież Franciszek wielokrotnie miał okazję docenić pracę szpitala pediatrycznego Stolicy Apostolskiej. Na przykład w kwietniu ubiegłego roku, przyjmując na audiencji kilkoro hospitalizowanych dzieci - które między innymi wzięły udział w poruszającym filmie dokumentalnym, emitowanym przez kilka tygodni na trzecim kanale RAI, ukazującym codzienność ich ciężkiej choroby - Ojciec Święty podkreślił rodzinną atmosferę, która charakteryzuje szpital, i "ludzkie świadectwo", które w nim jaśnieje.

Franciszek wyraził również swoje poparcie dla projektów przyjęcia małych zagranicznych pacjentów, ofiarowując szpitalowi kilka rysunków, które nadeszły od dzieci z różnych zakątków świata. La Civiltà Cattolica a teraz są częścią kampanii zbierania funduszy na wsparcie inicjatyw dla osób nieubezpieczonych.

Wreszcie Dzieciątku Jezus Papież poświęcił pierwszy "piątek miłosierdzia" 2018 roku, 5 stycznia, aby złożyć niespodziewaną wizytę w siedzibie Palidoro i przynieść prezent każdej ze 120 przyjętych osób.

Mówią, że jesteś bardzo potężny, a zarazem dyskretny. Opowiedz nam trochę o swoim życiu...

-Na pewno nie jestem potężny. Zawsze miałem do czynienia głównie z prywatną opieką zdrowotną, zarówno for-profit, jak i not-for-profit. Śledziłem z bliska niektóre szpitale katolickie znajdujące się w trudnej sytuacji finansowej, aby dać im możliwość powrotu do zdrowia i rozpoczęcia misji ze spokojem i profesjonalizmem. Kiedy zostałem wezwany tutaj do Rzymu, wyznaję, że nie wiedziałem nawet, jak wejść do Watykanu. Na początku trudno mi było zrozumieć, dlaczego muszę tu być i mieć te wszystkie problemy. Z czasem uświadamiam sobie, że jest to doświadczenie, które w pewien niezwykły sposób kończy mój cykl życia.

Myślę więc, że otrzymałem prezent, bo nie każdy ma taką okazję i jeszcze czuje się rzutowany w przyszłość.

W jakim stopniu wiara wpływa na Twoją drogę zawodową?

-Wiara wpływa, bo wpływa na Ewangelię, którą uważam za moje kluczowe odniesienie. Oczywiście, są czasy łatwiejsze i trudniejsze. Również tutaj przechodziłem bardzo trudne chwile, ale potem dochodziłem do siebie obserwując siłę i odwagę tak wielu ludzi, starających się trwać mocno w miłości do Kościoła. Wiara zatem pomaga, ponieważ daje siłę, nadaje sens misji, która się rozwija i ponieważ, dzięki Bogu, nasza jest wiarą wcieloną.

Jak udaje Ci się przekonać osoby, którymi administrujesz?

-Z pewnością potrzebny jest autorytet, ale zawsze musi on być połączony przede wszystkim z poczuciem sprawiedliwości. Dla mnie w życiu zawsze istniała sprawiedliwość, a więc i dobroczynność, w sensie oddawania właściwego uznania ludziom. Przede wszystkim staramy się pracować razem jako duży zespół, bo nikt nie jest ważniejszy lub mniej ważny od innych. Wszyscy też wiedzą, że pieniądze tutaj przeznaczane są na naukę i na opiekę nad dziećmi, a nasz szpital musi być również światem otwartym na inne rzeczywistości, z którymi współpracujemy: nie zamykamy się w wieży z kości słoniowej.

W Orędziu na Dzień Chorego, obchodzony 11 lutego, papież podkreśla "macierzyńskie powołanie Kościoła wobec potrzebujących i chorych". Czy czujesz się trochę jak matka dla wszystkich hospitalizowanych dzieci?

-To definicja, której użył wobec mnie papież Franciszek przy okazji naszych spotkań. Bardziej niż matką, czuję się babcią. W swoim życiu nie miałam dzieci, nie miałam siostrzenic, bratanków ani krewnych, praktycznie zawsze zajmowałam się osobami starszymi i dorosłymi. Z pewnością, kiedy tu przyjechałem, odnalazłem w sobie uczucia, których nigdy nie przypuszczałem, że będę miał: dziś, jeśli widzę dziecko nawet na ulicy, przytulam je. A kiedy jestem bardzo zmęczona mam swoją receptę: wstaję i idę do jednej ze służb medycznych, a to daje mi dużo motywacji. W końcu każda kobieta ma zawsze wymiar generatywny, który może być realizowany wobec wszystkich ludzi: starców, dorosłych, tych, którzy cierpią, bez względu na to, czy są dziećmi, czy nie.

Papież mówi też o ryzyku "korporacjonizmu", w którym zapomina się, że w centrum jest troska o chorego. Jak oprzeć się pokusie?

-To jest najtrudniejsze w praktyce, bo w każdym przypadku trzeba zbilansować księgi i mieć budżety, które dają stabilność pracy, którą ma się w rękach, tak aby mieć możliwość pójścia do przodu i kontynuowania swojej misji. Staramy się zachować tę wspaniałą równowagę, myśląc o budżecie, ale pamiętając, że nie jesteśmy organizacją nastawioną na zysk i że wszystko, co wyprodukujemy, musi być reinwestowane w badania naukowe, w opiekę, w przyjęcie. Nie jest to łatwe, ale jeśli pracuje się w zespole i każdy jest też zaangażowany w kwestie budżetowe, to z doświadczenia mówimy, że da się to zrobić.

Ojciec Święty często mówi o Kościele jako "szpitalu polowym". Ty, który jesteś już szpitalem, ¿czy oni też czują się "kampanią"?

-Czujemy się trochę jak na granicy, bo prowadzimy działalność recepcyjną, która nikogo nie dyskryminuje i otwieramy ręce na wszystkie dzieci, które potrzebują leczenia. Na przykład w szpitalu mamy 150 mediatorów kulturowych dla 48 języków, a to wiele mówi o populacji, którą przyjmujemy. Z drugiej strony, staramy się również udać na peryferie: jeden z naszych delegatów co tydzień odwiedza obozy romskie w Rzymie, aby zaoferować opiekę medyczną tym, którzy tam mieszkają.

W Republice Środkowoafrykańskiej, w Bangui, zasadniczo odbudowujemy szpital, polegając między innymi na środkach finansowych ofiarowanych nam bezpośrednio przez papieża, a także prowadzimy szkolenia dla miejscowych lekarzy i przyszłych pediatrów, w porozumieniu z uniwersytetem w tym kraju. Robimy to samo w innych krajach, niektórych bardzo zaawansowanych jak Rosja i Chiny, oraz w Syrii.

Jaka jest więc wartość dodana tych "misji"?

-Nasza to szpital, który musi odzwierciedlać model Kościoła, a więc być uniwersalny. W tych misjach - prowadzimy również interwencje pomocowe i kooperacyjne w Kambodży, Jordanii, Palestynie i Etiopii - staramy się prowadzić szkolenia medyczne, naukowe, a nawet menedżerskie. Rygorystycznie kontrolujemy koszty, płacimy ludziom to, co jest sprawiedliwe i regularnie, tak aby zachęcić do lojalności operatorów i lekarzy. Takie podejście pozwala nam wspierać budowę stabilnej klasy medycznej w każdym z krajów, z którymi współpracujemy.

Otacza Cię wiele osób o różnych potrzebach, jak udaje Ci się je wszystkie zaspokoić?

-Myślę, że na pewno nie zadowalamy wszystkich. I nie możemy zadowolić wszystkich. Staramy się odpowiadać na wszystkie potrzeby, które spotykamy. Kiedy ktoś mówi mi: "Chcesz robić wiele rzeczy, ale świat ma zupełnie inne potrzeby", zawsze odpowiadam, że Samarytanin zajął się tym, co znalazł. Nie zakładam, że zrobię wszystko, ale chcę, aby każdy, kogo spotkamy, znalazł w nas jakąś odpowiedź.

Jesteście "szpitalem papieskim", ale jesteście też instytutem naukowym. Co jest waszą mocną stroną w tej dziedzinie?

-Ludzie: osoby, które tam pracują. Mamy w tej chwili 390 badaczy, młodych, absolutnie zmotywowanych. Wiele razy, muszę powiedzieć, z wynagrodzeniami, które nie są nawet adekwatne - bo nas na to nie stać - w porównaniu z tym, co dają w zamian. Dużo inwestujemy w młodych ludzi, bo naprawdę wierzymy, że ten szpital może być miejscem, gdzie oczywiście jest doświadczenie, ale też miejscem, gdzie się inwestuje.

2500 pracowników, prawie 30 000 hospitalizacji rocznie i tyle samo zabiegów i interwencji chirurgicznych. Jak można spać spokojnie?

-wiem, że nie jestem sam w tej przygodzie; jest nas wielu pracujących razem i dlatego każdy z nas stanowi część tej wielkiej mozaiki. Jesteśmy naprawdę wspólnotą, rodziną, jak mówi papież, pracującą razem. Krótko mówiąc, nie mam poczucia samotności.

Poruszanie się tak skomplikowaną maszyną wymaga również wielu środków. Jak są one finansowane?

-Jesteśmy akredytowani przy państwowej służbie zdrowia, dla której pracujemy jak wszystkie inne szpitale po stawkach uznanych przez państwo włoskie. Z drugiej strony finansowanie badań pochodzi w dużej mierze od samych naukowców, którzy wygrywają europejskie zaproszenia do składania wniosków i są w dużej mierze samofinansujący się. Staramy się bardzo uważać na koszty, zwłaszcza te, które nie służą ani badaniom, ani opiece, ani relacjom. Jesteśmy w tej kwestii bardzo surowi. W każdym razie bez darowizn nie bylibyśmy w stanie tego zrobić.

W niedawnej przeszłości zdarzały się niefortunne sytuacje, które szkodziły Szpitalowi. Czy możemy powiedzieć, że ten etap jest już zamknięty i nie ma zagrożenia dla Bambino Gesù?

-mam nadzieję, że tak! Wymazałem też z pamięci przeszłość jako taką, bo to już skończona, inna epoka. Ci, którzy chcieli zaakceptować ten nowy sposób bycia w Szpitalu, zostali. Wierzę, że dzisiaj w Bambino Gesù panuje głęboka harmonia, która może wzrosnąć także dzięki temu, że Stolica Apostolska coraz lepiej rozumie wartość tej struktury.

Jak ważne są szkolenia dla Twoich pracowników?

-To jest jedna z kluczowych kwestii. Zaczęliśmy od półtorarocznego szkolenia dla wyższej kadry kierowniczej, zaczynając od słowa kluczowego "społeczność" i przechodząc przez podróż obejmującą "przejrzystość" i "komunikację". Dzięki temu mogliśmy zacząć tworzyć fundamenty pod wizję szpitala, którego chcemy. Jest to proces, który musi być ciągły, bo kwestionuje własne życie, własne pewniki i jest doświadczeniem, które pomaga dojrzewać.

Co robi na Pani największe wrażenie w małych pacjentach, gdy je Pani odwiedza?

-Ich odwaga, ich siła. Są siłą i odwagą swoich rodziców. Nauczyłem się jednego: na ogół uważamy, że to rodzic chroni dziecko, a jednak stale widzimy dzieci, które są bardzo opiekuńcze wobec swoich rodziców, które naprawdę starają się ich chronić, aby ich własne cierpienie nie ciążyło na nich zbyt mocno. To, przyznaję, robi na mnie ogromne wrażenie.

Jakie jest najpiękniejsze świadectwo, które zbierasz z kolei od rodziców tych dzieci?

-Jest ich wiele. Spotykam się z rodzicami przy kilku okazjach. Byłam obecna przy śmierci kilkumiesięcznej dziewczynki i kiedy Maria (to wymyślone imię) skończyła oddychać, powiedziałam do jej rodziców: "Niestety, szpital zawiódł". Ich odpowiedź brzmiała: "Nie, bo nasza córka otrzymała wiele godności i wiele miłości". Niewiele osób odchodzi z zatrzaśniętymi drzwiami; większość, wręcz przeciwnie, czuje się wzmocniona, a następnie utrzymuje relacje ze szpitalem. Często zastanawiałam się, czy gdyby zginęło tu moje dziecko, miałabym odwagę wrócić. Oni wracają.

Czy uważasz, że jest miejsce na poprawę?

-Jest ich tak wiele. Nie jestem tu po to, by je wymieniać, ale jest wiele do poprawy: badania, opieka, dbałość o ludzi, którzy tam pracują, przestrzenie. Mamy też świadomość, że często popełniamy błędy i nie zawsze nam się to udaje. Swoim ekspertom od komunikacji mówię, że czasem musimy nauczyć się komunikować nawet porażki: powiedzenie "tu nam się nie udało" pozwala nam być prawdziwym wobec siebie, bo inaczej tworzymy trochę "mit", a to nie jest dobre.

Plany na przyszłość?

-Mamy wiele projektów i mamy nadzieję, że prędzej czy później uda nam się je zrealizować. Na razie pracujemy nad zbadaniem możliwości nowej struktury. Rzeczywiście, pozyskujemy nowe przestrzenie, zwłaszcza dla recepcji i aby móc przyjąć więcej dzieci. Są mali pacjenci, którzy przebywają tu przez kilka lat, a to wymaga odpowiedniego zaplecza, bardziej godnych przestrzeni. Jest dużo miłości, ale potrzebujemy też niezbędnej przestrzeni.

Co chciałby Pan powiedzieć młodym ludziom, zwłaszcza tym, którzy chcieliby wejść do zawodu lekarza?

-Bycie lekarzem wymaga wiele pasji. Nie jest już taka jak w przeszłości, nie może być pojmowana jako działalność nastawiona na zysk i prestiż. Dziś jest to prawdziwy zawód służby. A to wymaga wielu poświęceń, wielu chęci. Ale i tak jest to źródło wielkiej satysfakcji.

A do pracodawców, biorąc pod uwagę, że jesteś jednym z nich?

-Przedsiębiorcom mówię to, co mówię sobie na co dzień, że dobry przedsiębiorca to ten, który umie połączyć budżet i człowieczeństwo.

Biuletyn informacyjny La Brújula Zostaw nam swój e-mail i otrzymuj co tydzień najnowsze wiadomości z katolickim punktem widzenia.
Banery reklamowe
Banery reklamowe