Każdy, kto ma zamiłowanie do historii stosunków kościelno-państwowych, przypomni sobie, że za czasów Konstantyna Wielkiego wystąpiło zjawisko znane jako cezaropapizm. Cezaropapizm to interwencja świeckiej władzy politycznej w sprawy duchowe, mianowanie i odwoływanie biskupów, zwoływanie soborów i wierne strzeżenie ortodoksji. Karol Wielki był również wyraźnym wyrazicielem tej imperialnej polityki, która pojawiła się ponownie po reformacji protestanckiej w europejskich królestwach katolickich pod nazwą "rojalizmu".
Minęły wieki, ale cezaropapizm pozostaje pokusą, której łatwo ulec. Nawet w społeczeństwach pluralistycznych religijnie. Hiszpański Trybunał Konstytucyjny nie jest odporny na tę pokusę: w rzeczywistości uległ jej w swoim niedawnym orzeczeniu z 4 listopada. Przyjrzyjmy się tej sprawie i ciekawemu rozumowaniu sądu najwyższego.
Przypadek Teneryfy
Ale najpierw nawias, aby nadać tej kwestii perspektywę. Do 4 listopada ubiegłego roku Trybunał Konstytucyjny utrzymywał, że wymagana w art. 16 ust. 3 Konstytucji bezwyznaniowość oznacza zakaz mieszania funkcji religijnych i państwowych. Państwo jest zatem niekompetentne w kwestiach religijnych, a zatem, na przykład, nie może decydować o tym, co jest nauczane na lekcjach religii w szkołach publicznych (decydują o tym wyznania religijne, które podpisały umowy) lub którzy nauczyciele uczą (są one również proponowane przez te wyznania). Państwo, które nie ma kompetencji w sprawach religijnych, jest zobowiązane do zachowania neutralności w tej dziedzinie i poszanowania autonomii wyznań religijnych w ich własnych sprawach. Ta neutralność i autonomia są gwarancją wolności religijnej obywateli, wierzących lub niewierzących, oraz wspólnot, religijnych lub nie, których są członkami.
Wyrok z 4 listopada opiera się na następującej sprawie. Doña María Teresita Laborda Sanz chce zostać członkiem Papieskiego, Real y Venerable Esclavitud del Santísimo Cristo de La Laguna (Królewskie i Czcigodne Niewolnictwo Świętego Chrystusa z La Laguna) (Teneryfa), stowarzyszenie prawa kanonicznego, którego początki sięgają XVII wieku. Podstawowym problemem związanym z członkostwem w stowarzyszeniu jest to, że zgodnie ze statutem przyjmuje ono wyłącznie mężczyzn. Skarżący chce, aby to się zmieniło, i dlatego zwraca się do hiszpańskich sądów o uznanie tej przeszkody statutowej za nieważną, ponieważ narusza ona równość i prawo do zrzeszania się.
Zarówno sąd pierwszej instancji, jak i sąd prowincjalny orzekły, że statut jest nieważny, a zatem przeszkoda musi zostać usunięta, aby zrealizować wolę Doña María Teresita. Stowarzyszenie kanoniczne odwołało się jednak do Sądu Najwyższego, który orzekł na jego korzyść. Zrobił to z prostego powodu: autonomia stowarzyszeniowa (przyjmowanie lub nieprzyjmowanie zgodnie z własnymi zasadami) jest czymś normalnym, a jeśli nie zostaniesz przyjęty do stowarzyszenia, załóż inne...
Prawa podstawowe
Przeszkodę dla praw podstawowych potencjalnego członka można uznać za istniejącą tylko wtedy, gdy stowarzyszenie, de iure lub de facto, zajmuje dominującą pozycję w dziedzinie gospodarczej, kulturalnej, społecznej lub zawodowej, w taki sposób, że członkostwo lub wykluczenie spowodowałoby znaczną szkodę dla danej osoby. Innymi słowy, dla porównania: istnieje przeszkoda dla praw pani Maríi Teresity, gdyby chciała na przykład wziąć udział w konkursach poetyckich, ale aby to zrobić, musiała należeć do jedynego hiszpańskiego stowarzyszenia poetów, które organizuje konkursy poetyckie, a stowarzyszenie to przyjmowało tylko mężczyzn.
Na razie ci, którym udało się cierpliwie doczytać do tego momentu, pozostają z myślą, że "dominująca pozycja" dotyczy "dziedziny gospodarczej, kulturalnej, społecznej lub zawodowej", a członkostwo lub wykluczenie musi skutkować "znaczącą szkodą".
Wróćmy do faktów. W obliczu porażki poniesionej w Sądzie Najwyższym, bohaterka sprawy zwróciła się do Trybunału Konstytucyjnego. Ten ostatni orzekł, że prawo skarżącej do niedyskryminacji ze względu na płeć oraz jej prawo do zrzeszania się zostały naruszone.
Wpływ "obudzonych"
Jak doszło do takiego wyniku, sprzecznego z tym, do którego doszedł Sąd Najwyższy? To proste: krytyczna teoria gender (aspekt "wokalizmu"), która dominuje w myśleniu prawniczym znacznej części członków Trybunału Konstytucyjnego, zapowiadała taki wynik. Prawdą jest, że w wielu przypadkach pierwszą rzeczą, która porusza sędziego (lub sędzię), jest przeczucie, wynik, który zamierza osiągnąć: "tutaj musimy dać Doña María Teresita prawo, tak lub tak". Następnie konstruowane jest całe skomplikowane rozumowanie prawne na poparcie tego przeczucia. Problem pojawia się wtedy, gdy to rozumowanie prawne jest błędne. I tak właśnie dzieje się w tym przypadku.
Dlaczego? Ponieważ jeśli chodzi o analizę dominującej pozycji stowarzyszenia, które przeszkadza prawom danej osoby, pamiętajmy, że państwo, za pośrednictwem swoich organów sądowych, może bez problemu wkraczać w dziedzinę gospodarczą, kulturalną, społeczną lub zawodową, ale nie w dziedzinę religijną, ponieważ tam państwo jest niekompetentne, jest neutralne, szanuje autonomię grup religijnych. I co wtedy robi Trybunał Konstytucyjny? Bardzo prosto: wkracza na pole religijne, które było mu zabronione, za pomocą pola kulturowego.
Zgodnie ze słowami wyroku: "Akty dewocyjne i religijne (...) są aktami "kultowymi" (...) Ale fakt, że są one aktami kultu, nie wyklucza, że akty te mogą mieć również projekcję społeczną lub kulturową (...) w konsekwencji stowarzyszenia, które organizują i uczestniczą w tych publicznych i świątecznych manifestacjach wiary, mogą również zajmować dominującą lub uprzywilejowaną pozycję w zależności od społecznego i kulturowego znaczenia, jakie te manifestacje nabierają". Krótko mówiąc: dodatek (kulturowy) staje się głównym w celu narzucenia partyzanckiej wizji głównemu (religijnemu).
Życzenia powinny być prawami
Ale to nie koniec sprawy: jakie mamy dowody na to, że doszło do znaczących obrażeń? Zakłada się, że taka szkoda mogła wystąpić w dwóch obszarach. Pierwszym jest religijność skarżącej: czy Trybunał Konstytucyjny może to zmierzyć? Obawiam się, że nie. Wolność religijna Marii Teresity? Cóż, nie uniemożliwiono jej korzystania z niej, w granicach poszanowania praw innych osób (w szczególności członków omawianego stowarzyszenia kanonicznego). Ekonomia, pozycja społeczna, status zawodowy? Nie ma o tym żadnej wzmianki. A jednak, w opinii Trybunału Konstytucyjnego, pomysł, że skarżącej po prostu uniemożliwiono robienie tego, co chciała, ekspresyjnego indywidualizmu do władzy, w Kościele lub poza nim, jest fundamentalnym uprzedzeniem.
Podsumowując: aby wygrać krucjatę równości zaproponowaną przez część Trybunału Konstytucyjnego, zniesiono neutralność państwa, autonomię grup religijnych i swoistą formę cezaropapizmu. Ten bałagan można porównać jedynie z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego Kolumbii (nigdy bym nie przypuszczał, że do tego dojdzie, ale wyobraźnia jest zawsze krótka) z 23 września 2013 r., w którym Kościół katolicki został zmuszony (!) do ponownego przyjęcia zakonnicy do klasztoru po dwóch latach eksklaustracji.
Ale to nie koniec tej historii. Jak przypomnimy, sędzia María Luisa Balaguer Callejón, w orzeczeniu 44/2023 z 9 maja 2023 r. w sprawie aborcji, pozwoliła sobie na małą lekcję teologii katolickiej na temat opóźnionej animacji itp. W tym wyroku ponownie atakuje, udzielając "przydatnych rad" grupom religijnym: "chociaż modyfikowanie tradycji religijnych nie jest sprawą państwa, prawo do wolności religijnej musi obejmować prawo wewnętrznych dysydentów, w tym kobiet, do przedstawiania alternatywnych poglądów w ramach stowarzyszeń religijnych".
OK, ale co to ma wspólnego z tą sprawą? I czy po skorzystaniu z tego prawa wewnętrznych dysydentów, te stowarzyszenia religijne nie mogą również grzecznie pokazać dysydentom drzwi, tak jak zrobiłaby to partia polityczna dysydentowi, który proponuje rozwiązanie partii lub połączenie się z partią przeciwną? Cóż, nie. Balaguer Callejón wydaje się raczej doradzać grupom religijnym, jeśli chcą dogadać się z Trybunałem, aby były dobroduszne, włączyły latarki w smartfonach i śpiewały razem z "Imagine" Johna Lennona.