Watykan

Bp Ocáriz: "Kontakt z ubóstwem, z bólem, pomaga relatywizować problemy".

23 stycznia papież Franciszek wybrał i mianował Fernando Ocáriza, hiszpańskiego księdza, który do tej pory był nowym prałatem Opus Dei.numer 2". prałatury. Słowo przeprowadził z nim wywiad w Rzymie.

Alfonso Riobó-6 marca 2017 r.-Czas czytania: 15 minuty

Uzgodnionym celem było poświęcenie dużej części wywiadu na przybliżenie czytelnikowi osoby biskupa Fernando Ocáriza. Nowy prałat Opus Dei Spełnił ją wiernie, pokonując swoją niezwykłą niechęć do skupienia rozmowy na sobie. Powściągliwość jest częścią jego charakteru, podobnie jak ekspresyjna trzeźwość, choć nie brakuje mu serdeczności czy otwartości. Co do sesji zdjęciowej, to był to dla niego nieprzyjemny obowiązek, ale taki, który przyjął z dobrym humorem.

Spotkanie odbyło się w siedzibie Kurii Prałatury Opus Dei, w budynku, w którym żyli i pracowali św. Josemaría Escrivá, bł. Álvaro del Portillo i Javier Echevarría. Choć Fernando Ocáriz pojawił się na czele władz Dzieła w 1994 r., kiedy został mianowany wikariuszem generalnym (od 2014 r. jest wikariuszem pomocniczym), mieszka tu od 50 lat, zna każdy szczegół działalności Opus Dei i działa w pełnej identyfikacji ze swoimi poprzednikami.

Dziękujemy księdzu prałatowi za ten wywiad, pierwszy tej długości, zaledwie dwa tygodnie po wyborze i nominacji 23 stycznia 2017 r.

PIERWSZE LATA

-Urodził się Pan w Paryżu w 1944 roku w rodzinie hiszpańskiej. Jaki był powód zamieszkania we Francji?

Wojna domowa. Mój ojciec był żołnierzem po stronie republikańskiej. Nigdy nie chciał zdradzić szczegółów, ale rozumiem, że z racji swojej pozycji dowódcy miał możliwość ratowania ludzi, a w samej armii republikańskiej znalazł się w ryzykownej sytuacji. Ponieważ nie był zwolennikiem Franco, uznał, że dobrym pomysłem będzie udanie się do Francji, wykorzystał fakt, że część armii była blisko granicy i udał się tam, przez Katalonię. Był wojskowym lekarzem weterynarii, ale poświęcił się głównie badaniom z zakresu biologii zwierząt. Nie był tym, co można by uznać za polityka, ale wojskowym i naukowcem.

-Czy ma pan jakieś wspomnienia z tamtego okresu?

To co wiem o tamtych czasach to ze słyszenia. Kiedy rodzina wyjechała do Francji, jeszcze się nie urodziłam, podobnie jak moja siódma siostra, ta, która była przede mną (nie poznałam moich dwóch starszych sióstr, które zmarły w bardzo młodym wieku, na długo przed moim urodzeniem). Dwie młodsze urodziły się w Paryżu. Urodziłem się w październiku, zaledwie miesiąc po wyzwoleniu przez wojska amerykańskie i francuskie pod dowództwem generała Leclerca.

-Czy w domu rozmawiano o polityce?

Nie mam żadnych wspomnień z Paryża. Wracając do Hiszpanii, niewiele o tym mówiono; raczej pojawiały się krótkie, luźne uwagi, nie przychylne, choć nie brutalne, pod adresem reżimu Franco. W każdym razie trzeba przyznać, że od tego czasu mój ojciec i rodzina wiedli spokojne życie: mój ojciec został później przywrócony do oficjalnego ośrodka badawczego przy Ministerstwie Rolnictwa w Madrycie, gdzie pracował aż do emerytury.

A co z religią - czy wiarę otrzymałeś w rodzinie?

Wiarę otrzymałem głównie od rodziny, zwłaszcza od mamy i babci macierzystej, która mieszkała z nami. Mój ojciec był bardzo dobrym człowiekiem, ale w tym czasie był dość daleki od religii. W końcu powrócił do praktyk religijnych i został supernumerariuszem w Opus Dei. W domu rodzinnym poznałem podstawy życia pobożnego.

-Z Paryża wrócili do Hiszpanii.

Miałam wtedy trzy lata i mam tylko mgliste wspomnienie, jak obraz wyryty w pamięci, podróży pociągiem z Paryża do Madrytu.

-Gdzie chodziłeś do szkoły?

W Areneros - szkoła jezuicka. Byłem tam do końca liceum. To była dobra szkoła z dość poważną dyscypliną. W przeciwieństwie do tego, co słyszałem o innych ówczesnych szkołach, nigdy nie widziałem, by jezuita uderzył kogokolwiek w ciągu ośmiu lat, które tam spędziłem. Jestem za to wdzięczny. Pamiętam sporo nauczycieli, zwłaszcza tych z ostatnich lat; na przykład w ostatnim roku mieliśmy jako nauczyciela matematyki laika i ojca rodziny, Castillo Olivaresa, naprawdę wartościowego człowieka, którego bardzo podziwialiśmy.

SPOTKANIE Z OPUS DEI

-Studiowałeś fizykę w Barcelonie, co było powodem Twojej przeprowadzki?

Właściwie pierwszy rok studiów odbyłem w Madrycie. Był to rok "selektywny", który wprowadził wszystkie kierunki inżynierskie i ścisłe. Było tylko pięć przedmiotów, wspólnych dla wszystkich tych stopni: matematyka, fizyka, chemia, biologia i geologia. Byliśmy bardzo liczną klasą; kilka grup, każda licząca ponad stu uczniów.

W tym pierwszym roku moim nauczycielem matematyki był Francisco Botella. [profesor, ksiądz i jeden z pierwszych członków Opus Dei].. Kiedy później dowiedział się, że jestem z Pracy i że myślę o studiach fizycznych, powiedział do mnie: "Dlaczego nie robisz fizyki, dlaczego nie robisz matematyki? Jeśli chcesz zarabiać pieniądze, zostań inżynierem, ale jeśli interesują cię nauki ścisłe, dlaczego nie studiujesz matematyki?

Kiedy pojechałem do Barcelony byłem już członkiem Opus Dei. Mieszkałem w Sali Rezydencji Monterols, gdzie łączyłem studia z zakresu fizyki z formacją teologiczną i duchową, jaką otrzymują osoby wstępujące do Dzieła.

-Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o Opus Dei?

Z rozmów między moim starszym rodzeństwem i rodzicami słyszałem wyrażenie "Opus Dei", kiedy byłem bardzo młody. Choć nie miałem pojęcia, co to jest, słowo to było mi znane.

Kiedy byłem w piątej klasie liceum, chodziłem do centrum Dzieła, które znajdowało się na Calle Padilla 1, na rogu z Serrano, i dlatego nazywało się "Serrano"; już nie istnieje. Poszedłem kilka razy. Podobała mi się atmosfera i to, co było mówione, ale w szkole mieliśmy już zajęcia duchowe i może nie widziałem potrzeby. Raz na jakiś czas chodziłem też grać w piłkę nożną z "Serrano".

Później, latem 1961 roku, po szkole średniej, a przed studiami, mój starszy brat, który pracował jako inżynier marynarki w jednej ze stoczni w Kadyksie, zaprosił mnie do spędzenia tam kilku tygodni ze swoją rodziną. Bardzo blisko jego domu znajdował się ośrodek Opus Dei i zacząłem tam chodzić. Dyrektor był marynarzem i inżynierem broni marynarki wojennej, który zachęcał mnie do jak najlepszego wykorzystania czasu: dał mi nawet książkę do chemii, żebym się uczył, czego nigdy nie robiłem w lecie! Tam modliłem się, studiowałem, rozmawiałem i, między jednym a drugim, przyswoiłem sobie ducha Opus Dei.

Na zakończenie rozmawiał ze mną o możliwości powołania do Dzieła. Zareagowałem jak wielu, mówiąc: "Nie. W każdym razie jak mój brat, który jest ojcem rodziny". Przeciągałem temat, aż w końcu się zdecydowałem. Pamiętam dokładnie ten moment: słuchałem symfonii Beethovena. Naturalnie, nie chodzi o to, że podjąłem decyzję z powodu symfonii, ale o to, że tak się złożyło, że słuchałem jej, gdy podjąłem decyzję, po tym jak dużo myślałem i modliłem się. Kilka dni później wróciłem do Madrytu.

-Więc, czy lubisz muzykę?

Tak.

-Kto jest twoim ulubionym muzykiem?

Może Beethoven. Także inni: Vivaldi, Mozart..., ale gdybym miał wybrać jednego, wybrałbym Beethovena. Prawda jest taka, że od lat słucham bardzo mało muzyki. Nie trzymam się ściśle określonego planu.

-Czy zechciałbyś opisać tę decyzję o poddaniu się Bogu?

Nie było precyzyjnego momentu "spotkania" z Bogiem. To było naturalne, stopniowe, od kiedy byłem dzieckiem i uczono mnie modlitwy. Potem stopniowo zbliżałem się do Boga w szkole, gdzie mieliśmy możliwość codziennego przystępowania do Komunii Świętej i myślę, że to pomogło w stosunkowo szybkim podjęciu późniejszej decyzji o wstąpieniu do Dzieła. Złożyłem podanie o przyjęcie do Dzieła, gdy brakowało mi miesiąca do 17 urodzin, więc dołączyłem, gdy miałem 18 lat.

-Co może Pan powiedzieć o latach barcelońskich?

Spędziłem pięć lat w Barcelonie, dwa jako rezydent na uniwersytecie i trzy jako część kierownictwa Colegio Mayor. Studiowałem tam przez pozostałe cztery lata studiów, a następnie przez kolejny rok kontynuowałem naukę jako asystent na Wydziale. Wszystkie wspomnienia z Barcelony są wspaniałe: o przyjaźni, o studiach... Szczególnym wspomnieniem są wizyty, jakie składaliśmy ubogim i chorym, co jest tradycją w Dziele. Wielu z nas, studentów uniwersytetu, którzy tam pojechali, zrozumiało, że kontakt z biedą, z bólem, pomaga nam relatywizować nasze własne problemy.

-Kiedy poznałeś świętego Josemaríę Escrivá i jakie wrażenie zrobił na Tobie?

W dniu 23 sierpnia 1963 r. Było to w Pampelunie, w Colegio Mayor Belagua, podczas letnich zajęć szkoleniowych. Mieliśmy z nim bardzo długą dyskusję, co najmniej półtorej godziny. Zrobił na mnie wspaniałe wrażenie. Pamiętam, że po wszystkim kilku z nas komentowało, że powinniśmy widywać Ojca - tak nazywaliśmy założyciela - znacznie częściej.

Jego sympatia i naturalność były uderzające: nie był osobą uroczystą, ale naturalną, dobroduszną, która często opowiadała anegdoty; a jednocześnie mówił bardzo głębokie rzeczy. Była to godna podziwu synteza: mówienie głębokich rzeczy z prostotą.

Niedługo potem zobaczyłem go ponownie, chyba w następnym miesiącu. Pojechałem spędzić kilka dni w Madrycie i tak się złożyło, że Ojciec był w Molinoviejo, więc z różnych miejsc pojechaliśmy go zobaczyć.

Przy żadnej z tych okazji nie rozmawiałem z nim osobiście. Później, tu w Rzymie, zrobiłem to oczywiście: wiele razy.

PIĘĆDZIESIĄT LAT W RZYMIE

-W 1967 roku przeniósł się do Rzymu...

Przyjechałem, aby odbyć studia teologiczne, a także otrzymałem stypendium od rządu włoskiego na prowadzenie badań z zakresu fizyki w roku akademickim 1967-1968 na Uniwersytecie Rzymskim. La Sapienza. W rzeczywistości byłem w stanie zrobić niewiele w zakresie badań, tylko zasadniczą pracę wymaganą przez stypendium. Kiedy tu przyjechałem, nie miałem wyraźnej perspektywy kontynuowania kariery akademickiej w teologii. Rzeczy po prostu wpadły na swoje miejsce. Nie miałem żadnych planów w tym kierunku.

-Święcenia kapłańskie otrzymał w 1971 roku.

Tak, zostałem wyświęcony 15 sierpnia 1971 roku w bazylice San Miguel w Madrycie. Biskupem udzielającym święceń był Don Marcelo González Martín, jeszcze jako biskup Barcelony, na krótko przed przeniesieniem się do Toledo.

Żartobliwie mówili, że w klasie było czterech Francuzów: dwóch było "kompletnymi" Francuzami, Franck Touzet i Jean-Paul Savignac; potem był Agustin Romero, Hiszpan, który od wielu lat przebywał we Francji; i wreszcie ja, który urodziłem się w Paryżu i mieszkałem tam od trzech lat.

Nie mogę powiedzieć, że zawsze czułem powołanie do kapłaństwa. Kiedy przybyłem do Rzymu, okazałem gotowość w zasadzie, a potem powiedziałem otwarcie świętemu Josemaríi: "Ojcze, jestem gotowy do przyjęcia święceń. Wziął mnie za rękę i powiedział mi między innymi mniej więcej: "Dajesz mi wielką radość, mój synu, ale kiedy przyjdzie czas, musisz to robić w całkowitej wolności. Ta rozmowa była w Galleria della CampanaChyba pod koniec jednego ze spotkań, które często z nim wtedy mieliśmy.

-Czy po święceniach otrzymał ksiądz jakieś zadanie duszpasterskie w Hiszpanii?

Nie. Trzy dni po święceniach odprawiłem pierwszą uroczystą Mszę św. w Bazylice św. Michała i natychmiast wróciłem do Rzymu. Tutaj wcześniej współpracowałem w działalności apostolstwa młodzieżowego w Orsini, które było wówczas ośrodkiem dla studentów uniwersytetu, prowadząc zajęcia z formacji chrześcijańskiej i uczestnicząc w innych działaniach.

Kiedy byłem już księdzem w Rzymie, przez kilka lat pracowałem w parafii Tiburtino (San Giovanni Battista in Collatino), a następnie w. Sant'EugenioPracowałem jako kapłan w różnych ośrodkach Dzieła, zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn, a także pracowałem tutaj w biurach centrali. W sumie normalna kariera.

-Kiedy zostałeś fanem tenisa?

W tenisa zacząłem grać stosunkowo wcześnie, w Barcelonie. Dużo nauczył mnie Włoch, Giorgio Carimati, obecnie starszy ksiądz, który w tamtym czasie bardzo dobrze grał w tenisa; był prawie zawodowcem we Włoszech. Z tenisem były jednak wzloty i upadki, bo kontuzjowałem prawy łokieć, a chwilowo zająłem się kolarstwem. Teraz staram się grać w tenisa; staram się grać co tydzień. Ale nie zawsze jest to możliwe, ze względu na pogodę, moje obciążenie pracą itp.

-Czy grasz w gry... "na serio", żeby wygrać?

Tak, oczywiście. Co do wygranej, to zależy od tego, z kim się gra.

-Czy lubisz czytać?

Tak, ale czasu jest mało... Nie mam ulubionego autora. Czytałem też klasyków. Z powodu braku czasu skończenie niektórych dużych książek zajęło mi lata; skończenie niektórych dawno temu zajęło mi rok. Wojna i pokój. Musiałem dużo czytać o teologii, bo uczyłem do 1994 roku, a także dlatego, że muszę studiować przedmioty teologiczne dla Kongregacji Nauki Wiary.

-Teologicznie badaliście centralne aspekty ducha Opus Dei, takie jak boskie filiacje. Czy uważacie za konieczne pogłębienie tych refleksji?

Wiele już zrobiono w tej dziedzinie. To, co trzeba zrobić, trzeba kontynuować i zawsze trzeba będzie to robić. Duch Opus Dei to, jak mawiał filozof i teolog Cornelius Faber, "Ewangelia". sine glossa". Jest to Ewangelia włożona w zwykłe życie; zawsze istnieje potrzeba sięgnięcia głębiej.

W tym sensie nie chodzi o to, że teraz nastała nowa era, ponieważ wiele już zrobiono. Wystarczy przeczytać np. trzy "tomiki" Ernsta Burkharta i Javiera Lópeza pt. Życie codzienne i świętość.

-W artykule zamieszczonym w tym czasopiśmie, mówiąc o biskupie Javierze Echevarría, użył Pan określenia "wierność dynamiczna". Co to znaczy?

Wyrażenie "wierność dynamiczna" nie jest oryginalnością, daleko od tego. Chodzi o to, co wyraźnie potwierdził św. Josemaría: sposoby mówienia i działania zmieniają się, podczas gdy sedno, duch, pozostaje nietknięty. To nie jest kwestia teraz. Jedno to duch, a drugie to materialność funkcjonowania w rzeczach przypadkowych, które mogą się zmieniać wraz z upływem czasu.

Wierność nie jest czysto mechanicznym powtórzeniem, jest zastosowaniem tej samej istoty do różnych okoliczności. Często trzeba też utrzymać to, co przypadkowe, a czasem zmienić. Stąd tak ważne jest rozeznanie, zwłaszcza po to, by wiedzieć, gdzie leży granica między tym, co przypadkowe, a tym, co istotne.

-Jaką rolę odegrał ksiądz w narodzinach Papieskiego Uniwersytetu Świętego Krzyża?

Nie miałem nic wspólnego z kwestiami prawnymi czy instytucjonalnymi. Byłem po prostu jednym z pierwszych profesorów. Przez kilka lat byłem profesorem w rzymskim Kolegium Świętego Krzyża, w połączeniu z Uniwersytetem Nawarry, a od 1980 do 1984 roku wykładałem na Papieskim Uniwersytecie Urbaniana; ponieważ miałem również wystarczającą liczbę publikacji, kompetentna władza Stolicy Apostolskiej uznała moje kwalifikacje za wystarczające, aby wejść bezpośrednio jako profesor zwyczajny. Było nas trzech, którzy weszli jako ordynariusze, w tych warunkach: Antonio Miralles, Miguel Ángel Tabet i ja.

-Kto był twoim nauczycielem, intelektualnie?

W Filozofii, Cornelio Fabro i Carlos Cardona. Na teologii nie potrafiłem wymienić konkretnego. Z jednej strony jest święty Tomasz z Akwinu, święty Augustyn, a później Joseph Ratzinger. Ale przede wszystkim wskazałbym na św. Josemaríę Escrivá: na innym poziomie, logicznie, nie akademickim, ale ze względu na jego głębię i oryginalność. Gdybym miał wymienić jednego teologa, byłby to właśnie on.

WSPOMNIENIA TRZECH PAPIEŻY

-Kiedy poznał Pan świętego Jana Pawła II?

W jednym z licznych spotkań z duchowieństwem w Watykanie, na początku pontyfikatu. Widziałem go potem wielokrotnie, towarzyszyłem biskupowi Javierowi Echevarríi i kilka razy jadłem z nim obiad, wraz z trzema lub czterema innymi osobami.

Z racji mojej pracy w Kongregacji Nauki Wiary jadłem z nim także dwa inne obiady.

Przy pierwszej okazji mieliśmy spotkanie w mieszkaniu papieskim, w którym oprócz papieża byli: sekretarz stanu, substytut, kardynał Ratzinger jako prefekt oraz trzech konsultorów. Po dobrej chwili spotkania te same osoby udały się do jadalni, a podczas posiłku każdy wygłaszał swoje zdanie, w kolejności, na temat omawianej sprawy. Tymczasem tym razem, a także za drugim razem, papież zasadniczo słuchał. Na początku powiedział kilka słów podziękowania za naszą obecność, następnie poprosił kardynała Ratzingera o poprowadzenie spotkania, a na koniec przedstawił podsumowanie i ogólną ocenę tego, co usłyszał.

Myślę, że było to przy drugiej okazji, kiedy po wysłuchaniu i podziękowaniu za wszystko, co zostało powiedziane, przyłożył rękę do piersi i powiedział: "Ale odpowiedzialność jest moja". Widać było, że to naprawdę mu ciąży.

-A kiedy poznał pan Benedykta XVI?

Po raz pierwszy spotkałem kardynała Ratzingera, gdy w 1986 roku zostałem mianowany konsultorem Kongregacji Nauki Wiary. Potem spotkałem go jeszcze kilkakrotnie, na spotkaniach w zaledwie kilkuosobowym gronie. Wiele innych razy jeździłem do niego w różnych sprawach.

-Czy pamięta Pan jakieś anegdoty z tych spotkań?

Jeden szczegół, na który zawsze zwracałem uwagę: był świetnym słuchaczem i nigdy nie był tym, który kończył wywiady.

Pamiętam kilka anegdot. Na przykład, gdy słynny romans Lefebvre'a, byłem na rozmowach z francuskim biskupem, jeśli dobrze pamiętam, w 1988 roku. W spotkaniu uczestniczyli kardynał prefekt Ratzinger, sekretarz Kongregacji, sam Lefebvre z dwoma doradcami oraz jeden lub dwóch innych konsultantów z Kongregacji Nauki Wiary. Lefebvre zgodził się, ale potem się wycofał. Kiedy zostałem na chwilę sam na sam z Ratzingerem, wyszło z jego duszy, by z żalem powiedzieć: "Jak możesz nie zdawać sobie sprawy, że bez papieża jesteś niczym!

Jako papieżowi udało mi się go kilka razy pozdrowić, ale tak naprawdę nie nawiązać rozmowy. Po jego rezygnacji widziałem go dwukrotnie, towarzysząc biskupowi Echevarría w miejscu, gdzie obecnie mieszka: zastałem go bardzo czułym, starszym, ale o jasnym umyśle.

-Ponieważ wspomniał pan o problemie lefebrystów, czy widzi pan wyjście z tej sytuacji?

Nie miałem kontaktu od ostatnich spotkań teologicznych z nimi jakiś czas temu, ale z wiadomości wynika, że może być blisko załatwienia sprawy.

-Kiedy poznał pan papieża Franciszka?

Poznałem go w Argentynie, gdy był biskupem pomocniczym Buenos Aires. Towarzyszyłem biskupowi Javierowi Echevarría. Widziałem go ponownie w 2003 roku, kiedy był już kardynałem arcybiskupem. Sprawiał wrażenie osoby poważnej, przyjaznej, bliskiej sprawom ludzi. Potem jego twarz się zmieniła: teraz widzimy go z tym ciągłym uśmiechem.

Jako papieża widziałem go kilka razy. Wczoraj otrzymałem od niego list. Wysłałem mu list, w którym dziękowałem za spotkanie, za szybkość, z jaką je przeprowadził i za prezent w postaci obrazka Matki Bożej, który przysłał mi tego dnia. A on odpowiedział bardzo miłym listem, w którym między innymi prosił mnie o modlitwę za niego, jak to zawsze robi.

PRIORYTETY      

-w pierwszym dniu pełnienia funkcji prałata odniósł się do trzech aktualnych priorytetów Opus Dei: młodzieży, rodziny i osób potrzebujących. Zacznijmy od młodzieży.

Praca Opus Dei z młodymi ludźmi pokazuje, jak dzisiejsza młodzież - przynajmniej jej spora część - odpowiada wielkodusznie na wysokie ideały, na przykład gdy chodzi o zaangażowanie w działania na rzecz najbardziej pokrzywdzonych.

Jednocześnie w wielu z nich odczuwalny jest brak nadziei, spowodowany brakiem ofert pracy, problemami rodzinnymi, mentalnością konsumpcyjną czy różnymi nałogami, które przesłaniają te wysokie ideały.

Trzeba zachęcać młodych ludzi do stawiania sobie głębokich pytań, które w rzeczywistości mogą znaleźć pełne odpowiedzi tylko w Ewangelii. Jednym z wyzwań jest więc przybliżenie ich do Ewangelii, do Jezusa Chrystusa, pomoc w odkryciu Jego atrakcyjności. Tam znajdą powody do dumy z bycia chrześcijanami, do radosnego przeżywania swojej wiary i do służby innym.

Wyzwanie polega na tym, by bardziej ich słuchać, lepiej rozumieć. Dużą rolę odgrywają w tym rodzice, dziadkowie i wychowawcy. Ważne jest, aby mieć czas dla młodych ludzi, być przy nich. Dawaj im czułość, bądź cierpliwy, oferuj towarzystwo i umiej stawiać im wymagające wyzwania.

- Co uważa Pan za priorytet dla rodziny?

Rozwijać to, co papież Franciszek nazwał "sercem" Amoris LaetitiaAdhortacja Apostolska o podstawach i wzroście w miłości, rozdziały 4 i 5.

W naszych czasach konieczne jest ponowne odkrycie wartości zaangażowania w małżeństwie. Bardziej atrakcyjne może wydawać się życie w oderwaniu od jakichkolwiek więzi, ale taka postawa często kończy się samotnością lub pustką. Zaangażowanie natomiast to wykorzystanie swojej wolności na rzecz wartościowego i dalekosiężnego przedsięwzięcia.

Co więcej, dla chrześcijan sakrament małżeństwa daje niezbędną łaskę, aby to zobowiązanie było owocne, co nie jest tylko sprawą dwojga ludzi, bo Bóg jest w środku. Dlatego ważne jest, aby pomóc na nowo odkryć sakramentalność miłości małżeńskiej, zwłaszcza w okresie przygotowania do małżeństwa.

-Podczas podróży duszpasterskich z biskupem Echevarríą widział Ksiądz wiele inicjatyw na rzecz osób pokrzywdzonych przez los. Czy widział Ksiądz tę potrzebę z pierwszej ręki?

Bieda na świecie jest imponująca. Są kraje, które mają z jednej strony ludzi na najwyższym poziomie, naukowców itp. ale i ogromną biedę, które współistnieją razem w dużych miastach. W innych miejscach znajdujesz miasto, które wygląda jak Madryt lub Londyn, a w odległości kilku kilometrów znajdujesz szanty o imponującej nędzy materialnej, które tworzą cały ciąg szant wokół miasta. Świat jest różny w zależności od miejsca. Wszędzie jednak uderza potrzeba służby innym, potrzeba urzeczywistnienia nauki społecznej Kościoła.

- W jakim sensie ludzie w potrzebie są priorytetem dla Kościoła i, jako takiego, dla Opus Dei?

Są one priorytetem, ponieważ znajdują się w sercu Ewangelii i ponieważ są kochane w szczególny sposób przez Jezusa Chrystusa.

W Opus Dei istnieje pierwszy, bardziej instytucjonalny aspekt: inicjatywy, które ludzie Prałatury promują wraz z innymi ludźmi, aby złagodzić konkretne potrzeby czasu i miejsca, w którym żyją, i którym Dzieło zapewnia duchową pomoc. Niektóre konkretne i niedawne przypadki to np, Lagunaw Madrycie, inicjatywa zdrowotna mająca na celu opiekę nad osobami wymagającymi opieki. opieka paliatywna; Los Pinosośrodek edukacyjny zlokalizowany w marginalnej części Montevideo, który wspiera rozwój społeczny młodych ludzi; lub Iwollo Health Clinicporadnia medyczna, która zapewnia bezpłatną opiekę setkom ludzi na wiejskich obszarach Nigerii. Te i wiele innych podobnych dzieł powinno trwać i rozwijać się, bo do tego prowadzi serce Chrystusa.

Drugi, głębszy aspekt to pomoc każdemu członkowi Prałatury i każdej osobie, która przychodzi do jej apostolatów, w odkryciu, że ich życie chrześcijańskie jest nierozerwalnie związane z pomocą najbardziej potrzebującym. Jeśli rozejrzymy się wokół nas, w naszym miejscu pracy, w rodzinie, znajdziemy tak wiele okazji: osoby starsze żyjące w samotności, rodziny przeżywające trudności ekonomiczne, ubodzy, długotrwale bezrobotni, chorzy na ciele i duszy, uchodźcy... Św. Josemaría był oddany opiece nad chorymi, ponieważ widział w nich cierpiące ciało Chrystusa Odkupiciela. Dlatego też zwykł określać je mianem "skarbu". To są dramaty, które spotykamy w zwykłym życiu. Jak mawiała Matka Teresa z Kalkuty, dziś już święta, "nie musisz jechać do Indii, aby troszczyć się i dawać miłość innym: możesz to robić na tej samej ulicy, na której mieszkasz".

- W dzisiejszym społeczeństwie ewangelizacja stawia nowe wyzwania, a Papież przypomina nam, że Kościół zawsze "idzie naprzód". Jak Opus Dei uczestniczy w tym zaproszeniu?

Papież wzywa do nowego etapu ewangelizacji, charakteryzującego się radością tych, którzy spotkawszy Jezusa Chrystusa, wyruszają, by dzielić się tym darem wśród swoich rówieśników.

Prawdziwą radość może dać tylko ten, kto ma osobiste doświadczenie Jezusa Chrystusa. Jeśli chrześcijanin spędza czas w osobistym kontakcie z Jezusem, będzie mógł dawać świadectwo wiary pośród zwykłych zajęć i pomagać odkrywać tam radość z przeżywania chrześcijańskiego orędzia: robotnik z robotnikiem, artysta z artystą, student uniwersytetu ze studentem uniwersytetu....

My w Opus Dei - przy wszystkich naszych wadach - chcemy przyczynić się do budowania Kościoła w naszych własnych miejscach pracy, w naszych własnych rodzinach... poprzez dążenie do uświęcenia zwykłego życia. Często będą to sfery zawodowe i społeczne, które nie doświadczyły jeszcze radości Bożej miłości i które w tym sensie są również peryferie które trzeba osiągnąć, jeden do jednego, osoba do osoby, jak równy z równym.

-Powszechnym problemem w Kościele są powołania. Jakiej rady udzieliłby Ksiądz, opierając się na doświadczeniu Opus Dei?

W Opus Dei doświadczamy tych samych trudności, co wszyscy w Kościele, i prosimy naszego Pana, który jest "Panem żniwa", aby posłał "robotników na swoje żniwo". Być może szczególnym wyzwaniem jest zachęcanie młodych ludzi do hojności, pomagając im zrozumieć, że oddanie się Bogu nie jest tylko wyrzeczeniem, ale darem, darem, który się otrzymuje i który sprawia radość.

Jakie jest rozwiązanie? Przychodzi na myśl to, co powiedział założyciel Opus Dei: "Jeśli chcemy być bardziej, bądźmy lepsi". Witalność w Kościele nie zależy tak bardzo od formuł organizacyjnych, nowych czy starych, ale od całkowitego otwarcia na Ewangelię, które prowadzi do zmiany życia. Zarówno Benedykt XVI, jak i papież Franciszek przypomnieli nam, że to przede wszystkim święci tworzą Kościół. Czy zatem chcemy więcej powołań dla całego Kościoła? Starajmy się bardziej odpowiadać osobiście łasce Boga, który uświęca.

-Od czasu wyboru często prosił Ksiądz o modlitwę za Kościół i za Papieża. W jaki sposób Ksiądz Biskup pielęgnuje tę jedność z Ojcem Świętym w życiu zwykłych ludzi?

Prosi mnie o radę. Wszyscy, którzy osobiście pozdrawiali papieża Franciszka, a od 2013 r. musiały być ich tysiące, usłyszeli tę prośbę: "Módlcie się za mnie".. To nie jest banał. Mam nadzieję, że każdego dnia w życiu katolika nie zabraknie drobnego gestu dla Ojca Świętego, który niesie w sobie wiele: odmówienia prostej modlitwy, złożenia małej ofiary itp. Nie chodzi o to, żeby szukać rzeczy trudnych, ale czegoś konkretnego, codziennego. Zachęcam też rodziców, aby od najmłodszych lat zapraszali swoje dzieci do krótkiej modlitwy za papieża.

Biuletyn informacyjny La Brújula Zostaw nam swój e-mail i otrzymuj co tydzień najnowsze wiadomości z katolickim punktem widzenia.
Banery reklamowe
Banery reklamowe